Sylvie Simmons

Sylwie Simmons, brytyjska dziennikarka muzyczna, została nazwana „głównym graczem” w historii prasy rockowej opisanej w książce Paula Gormana In Their Own Write. Rozpoznawana na całym świecie pisarka i historyk muzyki rockowej jest jedną z niewielu kobiet należących do zdominowanej przez mężczyzn elity tego gatunku. Jej książki biograficzne o ikonach światowej sceny muzycznej – wydanych w Marginesach o Sergu Gainsbourgu i Leonardzie Cohenie oraz Johnnym Cashu i Neilu Youngu – biją rekordy sprzedaży na całym świecie.

Wywiad Doroty Koman z Sylvie Simmons. Przełożyła Magdalena Bugajska

W Polsce ukazały się dwie Pani książki: biografia Serge’a Gainsburga i właśnie wydana historia Leonarda Cohena. Jest Pani dziennikarką muzyczną i bardzo dobrze zna Pani świat muzyki rockowej. Jak zaczęła się Pani przygoda z pisaniem biografii muzyków?

Od zarania dziennikarstwa muzycznego pisarze zajmujący się tą dziedziną piszą biografie. Mam półki uginające się pod ich ciężarem! Jestem muzyczną dziennikarką od 1977 roku, kiedy to opuściłam swój rodzinny Londyn i przeniosłam się do Los Angeles, gdzie zostałam amerykańską korespondentką brytyjskiego muzycznego tygodnika „Sounds”. Niedługo potem zaczęłam pisać dla legendarnego amerykańskiego magazynu „Creem”. Byłam bardzo zajęta i zachwycona tym, że mogę przeprowadzać wywiady, jeździć w trasy koncertowe i pisać artykuły. Długo nie czułam potrzeby siedzenia w czterech ścianach i dołożenia swojej cegiełki do góry ukazujących się na rynku książek. Pisałam eseje i pomagałam w powstawaniu rockowych encyklopedii (byłam nawet współautorką pierwszej biografii Motley Crüe – tak innej niż Gainsbourga czy Cohena!), ale odrzucałam wszystkie kolejne propozycje pisania książek. Zdarzało się jednak, że ktoś, o kim pisałam artykuł, stawał się moją obsesją na tyle, że czułam potrzebę głębszego wniknięcia w jego historię. Pierwszy raz poczułam to, gdy poproszono mnie o napisanie biograficznego eseju o Neilu Youngu dla magazynu „MOJO”. Esej zmienił się w bardzo długi artykuł i w niewielką książkę, Reflections in Broken Glass (Odbicie w potłuczonym szkle). Drugi raz zdarzyło się to, gdy napisałam obszerny materiał o Serge’u Gainsburgu, również dla „MOJO”. Byłej partnerce Gainsbourga, Jane Birkin, z którą rozmawiałam, pracując nad artykułem, bardzo spodobało się to, co napisałam, i stwierdziła, że powinna powstać dobra książka na jego temat po angielsku, a nie francusku. Napisałam ją więc.

Jak wybiera Pani osoby, o których pisze Pani książki?

Wybieram je ze względu na swoją miłość do bohatera, obsesję na jego punkcie albo połączenie jednego z drugim – nigdy w trakcie podejmowania tych decyzji nie myślałam o tym, czy książka może się stać komercyjnym sukcesem i zarobić dla mnie pieniądze. W przypadku Gainsburga było tak, że akurat mieszkałam na francuskiej wsi, kiedy zmarł, i wszyscy, których spotykałam, byli pogrążeni w żałobie – starsi mężczyźni, młode kobiety, farmerzy, studenci, intelektualiści. Flagi spuszczone były do połowy masztu, a stacje radiowe grały tylko jego piosenki. Nie rozumiałam, dlaczego tyle zamieszania spowodował człowiek, którego znałam tylko dzięki piosence Je T’Aime Moi Non Plus – jego jedynemu przebojowi w Wielkiej Brytanii. Wtedy mój przyjaciel Francuz pożyczył mi album Histoire de Melody Nelson, a potem kolejne płyty. Zakochałam się w nim jako autorze piosenek i wokaliście i kiedy zaczęłam czytać o nim książki – a po francusku ukazały się ich dziesiątki – ogarnęła mnie obsesja na jego punkcie i chciałam przedstawić go anglojęzycznej publiczności, która dotąd go ignorowała.
Jeśli chodzi o Cohena... Pierwszy raz usłyszałam jego muzykę, gdy byłam młodą dziewczynką, fanką Beatlesów, ponieważ jego piosenka znalazła się na taniej składance prezentującej amerykańskich artystów nagrywających dla Columbia Records. Brzmienie jego głosu, ta bezbronność i intymność oraz uczucie, że on wszystko wie, że zna najważniejsze tajemnice, poruszyły mnie w sposób, którego jako młoda dziewczyna nie potrafiłam zrozumieć. Później, gdy byłam już muzyczną dziennikarką, przeprowadzałam z nim wywiady – raz była to długa rozmowa rozłożona na trzy dni. I chociaż ta rozmowa była wspaniała, nadal miałam poczucie, że nie dotarłam do jego duszy i serca. Żadna z biografii, które o nim czytałam, nawet trochę się do tego nie zbliżyła i wszystkie zdawały się bardziej suchymi zapisami dat i faktów. Będąc tak ważną dla muzyki postacią, Cohen nie miał szczęścia do biografii (o Dylanie, na przykład, powstało wiele naprawdę dobrych książek). Kiedy więc rozpoczął swój „comeback” i wyruszył w trasę w 2008 roku, zaczęłam pracę nad Jestem twoim mężczyzną.

Historia Serge’a Gainsburga jest już niestety zakończona – zmarł w 1991 roku – ale Leonard nadal pisze piosenki, koncertuje, tworzy. Jak pisze się książkę o kimś takim?

Pisząc tak szczegółową i dogłębną historię żyjącej osoby staję się jakby jego prześladowczynią, ponieważ wymaga to pewnego rodzaju intymności – umysłowej i emocjonalnej – która jest bardzo nachalna. Mnóstwo czasu spędziłam, rozmawiając z bliskimi mu osobami – byłymi kochankami, narzeczonymi, muzami, z matką jego dzieci, mnichami, którzy mieszkali z nim w buddyjskim klasztorze, z rabinem z Montrealu, który przygotowywał go do bar micwy, gdy miał trzynaście lat, jego teraźniejszym rabinem z Los Angeles, muzykami, producentami płyt, redaktorami jego książek, przyjaciółmi z dzieciństwa... I tak przez trzy lata. Oczywiście wszystkie te osoby pytały, czy Leonard nie ma nic przeciwko temu, żeby ze mną rozmawiają. Wyobraźcie sobie, jak musiał się z tym czuć Leonard – przez ponad dwa lata otrzymywał maile i telefony od osób ze swojej przeszłości. Właśnie to mam na myśli, kiedy mówię, że pisanie biografii bywa trochę jak „stalking” czy wręcz prześladowanie kogoś, by znaleźć za wszelką cenę dowody przeciwko niemu. Mogę jednak z dumą powiedzieć, że Leonard mi zaufał. Powiedziałam mu, że na końcu – po rozmowach z około 110 osobami – będę chciała przeprowadzić z nim wywiad, bo wtedy dokładnie będę wiedziała, o co go zapytać, a on zgodził się na to.

Czy Cohen miał wpływ na Pani pracę? Czy starał się wpływać na jego portret, który Pani tworzyła?

Zupełnie nie. Okazał się bardzo wspaniałomyślny. W pewnym momencie, gdy miałam kłopoty z amerykańskim wydawcą, umówiłam się z Leonardem na lunch. Pocztą pantoflową usłyszał o moich trudnościach i zapytał o nie. Brakiem profesjonalizmu z mojej strony byłoby mówienie o tym, więc sam zgadł. „Czy oni życzą sobie hagiografii?” – zapytał. Uśmiechnęłam się tylko. Z poważną miną powiedział: „Nie pozwól im mnie wybielać”. Innymi słowy chciał, żebym pisała to, co chcę, bez upiększeń. Powiedział, że mi ufa, a ja zapewniłam go, że będę pisać z najwyższą starannością. I tak właśnie zrobiłam.

Biografia Leonarda Cohena to godna podziwu, obszerna publikacja – research, który Pani zrobiła jest bardzo dogłębny. Przeprowadziła Pani dziesiątki wywiadów, odbyła wiele podróży. Proszę powiedzieć, jak wyglądała praca nad książką i ile zajęła czasu.

Pierwszy rok spędziłam na odwiedzeniu wszystkich miejsc na świecie, w których mieszkał, pracował, studiował albo które kochał Leonard. A ponieważ Leonard zawsze był w ruchu – pod względem geograficznym, romantycznym i każdym innym (oprócz sposobu, w jaki pracuje) – zajęło mi to sporo czasu, ale pozwoliło przeprowadzić wspaniałe rozmowy i dało wgląd w jego życie. Podam tylko dwa przykłady: mieszkałam w klasztorze na Mount Baldy, gdzie żył Leonard, i w Hotelu Chelsea, gdzie spał z Janis Joplin. Większość wywiadów zrobiłam właśnie podczas pierwszego roku, chociaż były trudności z namierzeniem kilku osób albo trzeba były więcej czasu, aby przekonać je do rozmowy. Sam proces pisania był bardzo intensywny: pracowałam zwykle sześć dni w tygodniu, po dwanaście godzin dziennie przez półtora roku.

Który okres życia Leonard Cohena uważa Pani za najbardziej fascynujący?

Trudno wybrać jeden, ponieważ wszystkie te okresy i anegdoty są tak ciasno splecione ze sobą jak helisa DNA, bardziej niż stacje na trasie pociągu – jeśli wyjmie się jeden element, reszta się rozpada. Gdybym jednak musiała wybierać, zdecydowałabym się na jego nowojorskie lata w Chelsea Hotel i wspaniałe opowieści o Nico, Jacksonie Browne, Judy Collins, Janis Joplin i Andym Warholu; a także lata spędzone w Nashville, kiedy Leonard mieszkał w drewnianej chacie po sąsiedzku z bimbrownikiem i jeźdźcem z rodeo; a także czasy, gdy mieszał w buddyjskim klasztorze.

Który z tych okresów okazał się najtrudniejszy do opisania?

Najtrudniejszym do napisania rozdziałem był ten, który opowiada o prawnych i finansowych kłopotach Cohena, kiedy jego była menedżerka/kochanka i jej różni znajomi finansiści wyczyścili do czysta jego konto i fundusz emerytalny. Musiałam przeczytać stosy prawniczych dokumentów i rozmawiać z wieloma prawnikami. Przyprawiało mnie to o ból głowy!

Biografia pokazuje Leonarda Cohena na wielu płaszczyznach: jego życie osobiste, rozwój duchowy, a także chwile zwątpienia. Jak radziła sobie Pani z tymi wszystkimi zmianami w jego życiu?

Ciekawe, że najlepsze rockowe biografie – większość rockowych historii – z reguły przepełnione są tragedią. Opisują szczyt kariery, zazwyczaj przypadający na młode lata artysty, a potem powolny – a czasem szybki – upadek. Albo kończy się jego kariera, albo narkotyki i alkohol doprowadzają go do śmierci. Nawet artyści, których kariera nadal trwa w najlepsze – jak na przykład Rolling Stonesi – mieli w swoim życiu złoty okres, który nigdy nie wrócił. W przypadku Cohena jest niemal zupełnie odwrotnie. Mimo że miał lojalną publiczność w Europie, a w młodości uznawano go za złotego chłopca kanadyjskiej poezji, jego albumy ledwo sprzedawały się w Ameryce Północnej. Aż do I’m Your Man i The Future, które ukazały się pod koniec lat osiemdziesiątych i na początku dziewięćdziesiątych. W Stanach Zjednoczonych grał o wiele mniejsze koncerty niż w Europie. Kiedy jednak po piętnastu latach powrócił na scenę i powoli zaczął się starzeć, zdobył największą i najbardziej oddaną publiczność w swojej karierze. Dawno, dawno temu odzyskał już swoje stracone pieniądze, ale tak doskonale się teraz bawi, że nie ma zamiaru rezygnować z występów. Teraz jest szczęśliwy. Wygląda młodziej niż dziesięć czy piętnaście lat temu. Ma błysk w oku.

Cohen niedawno zagrał w Polsce koncert, który był wielkim sukcesem. Najwięcej dla promocji muzyki Leonarda Cohena w Polsce zrobił Maciej Zembaty, niestety już nieżyjący tłumacz jego piosenek i wykonawca. Opisuje pani koncerty Cohena w swojej książce, ale czy planuje Pani odwiedziny w naszym kraju?

Wiem, że Leonard naprawdę kocha Polaków, a koncerty, które gra w Polsce, są dla niego wyjątkowe. Byłam w Polsce tylko raz, wiele lat temu, kiedy towarzyszyłam Iron Maiden podczas ich trasy. Chciałabym kiedyś wrócić, przeczytać fragmenty mojej książki i puścić polskiej publiczności kilka piosenek Leonarda. Teraz mieszkam na Zachodnim Wybrzeżu Ameryki, a bilety lotnicze są naprawdę drogie. Moja trasa promocyjna zaczęła się niemal rok temu, więc zamieniłam się w ludzką szafę grającą z piosenkami Leonarda Cohena.

Chcielibyśmy zaprosić Panią do Polski i posłuchać, jak gra Pani na ukulele.

Ach, byłoby wspaniale. Mam nadzieję, że kiedyś się uda. Dajcie mi znać, jeśli odbywają się jakieś festiwale książki, które mogłyby mnie zaprosić. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę polskie wydanie. Moja biografia Gainsburga wygląda naprawdę pięknie i wiem, że podobnie będzie z Cohenem. Jeszcze raz dziękuję za waszą pracę i uwagę, jaką poświęciliście mojej pracy..

fot

Opowieść o najbardziej intrygującej postaci francuskiej piosenki, autorze skandali obyczajowych i fascynującym kreatorze stylu życia bohemy lat 60-tych.
W zasłużonej opinii krytyków najlepsza biografia Leonarda Cohena, wielkiego poety i barda.