Nigdy nie wypowiadał się banalnie. Czuły na słowo jego sens i brzmienie bardzo uważnie je stosował, był chętnie czytany. Jak wielu polskich inteligentów na jego pisarstwie się wychowałam. Znajomość opiniotwórczych tygodników - Polityki, Życia Literackiego, Tygodnika Powszechnego, Kultury – było poniekąd obowiązkowe. Felietony Głowackiego z Kultury przewrotne i zawsze zabawne szły w miasto i dyktowały poczucie rozsądku, broniły przed ogłupieniem jedynie słuszną ideologią. Oczywiście tych, którzy rozumieli jego wyrafinowaną ironię i cokolwiek absurdalne poczucie humoru. Pisał dla ludzi inteligentnych, wręcz arystokratów ducha, odróżniających konwencje nie tylko literackie, ale też konwencje i sposoby używania języka. Wierzył, że obnażając sztuczność, patos, szydząc z godnościowego wzdęcia - z lubością cytował frazesy zachwyconych sobą idiotów - można powiedzieć kilka słów prawdy, dotknąć czegoś autentycznego. Zgodnie z dewizą im sztuczniej tym naturalniej.
Opowiadania Janusza Głowackiego rejestrowały jak na czułej kliszy język nasz powszedni, i ten jego nurt zafarbowany ideologią, i ten rozkojarzony, którym posługiwali się zwykli ludzie, bo w domu mówili jedno, w pracy drugie a myśleli jeszcze co innego. Z żywego języka ludzi różnych środowisk pisarz kreował prozę osobną i niepowtarzalną, ale jak mało kto prawdziwą. Jeśli ktoś chciałby odtworzyć mentalność naszych docentów z awansu, ideologów z partyjnym frazesem w ustach, artystów różnej maści i talentów, prostych ludzi naiwnie wierzących w postęp i społeczną sprawiedliwość, wystarczy że sięgnie po opowiadania My sweet Raskolnikow, Coraz trudniej kochać, Nowy taniec la-ba-da, Materiał, Kuszenie Czesława Pałka, po krótką powieść Skrzek czy Moc truchleje. Niewielu jest w Polsce pisarzy, którzy potrafią obserwować bliźnich metodą behaviorystyczną, w sposób tak bezwzględny a jednocześnie czuły, obiektywny i liryczny zarazem.
Życie napisało Głowackiemu dość dziwny scenariusz. Uważany przez wielu za pisarza kawiarnianego, środowiskowego, realistyczno-obyczajowego, nadto bon vivanta i pierwszego playboya PRL-u w grudniu 1981 roku znalazł się w Londynie na premierze swej sztuki Kopciuch wystawionej w Royal Court Theatre. Gdy General Jaruzelski odciął nas od świata, wyłączył telefony, unieruchomił samoloty, pisarz postanowił stan wojenny przeczekać za granicą. Wiosną 1982 roku wyjechał do USA. Z kilkoma entuzjastycznymi recenzjami z Londynu podjął próbę wystawienia Kopciucha. Po dwóch latach Joseph Papp, papież teatralnego Nowego Yorku w swoim Public Theater pokazał tę sztukę w gwiazdorskiej i czternastoosobowej obsadzie.
Nieznany emigrant z egzotycznego kraju w jeden wieczór (Dżanus you are great!!!) stał się człowiekiem sukcesu. Trzy lata później po premierze Polowania na karaluchy (w reżyserii Arthura Penna z gwiazdą Diane Wiest) uznanym amerykańskim pisarzem a jego sztuka znalazła się na liście dziesięciu najlepszych w 1987 roku magazynu Times. Gombrowiczowi zaistnienie na światowych, wówczas paryskich, salonach zajęło ponad dwadzieścia lat i wymagało udziału wielu osób związanych z Instytutem Kultury w Maison Laffite. Głowacki stał się członkiem nowojorskiego establishmentu w lat zaledwie kilka w dodatku samodzielnie. Nie tylko dlatego, że świat przyspieszył. Przede wszystkim dlatego, że umiejętność obserwacji człowieka w konkretnych warunkach i okolicznościach miał wyjątkowo dobrze opanowaną.
Na Amerykę patrzył jak człowiek wolny, bez znieczulenia za to krzywym okiem. Dzięki temu zobaczył w całej okazałości fałsz mitu ziemi obiecanej i kariery od pucybuta do milionera. Wraz ze swymi bohaterami – aktorką Anką i pisarzem Jankiem – włamał się do tego mitu, by go obśmiać. Głowacki pokazał też Amerykę jako wzór światowej demokracji w krzywym lustrze absurdu. Mieszkający w parku bezdomni (Antygona w Nowym Jorku) to kłopotliwe odpadki demokracji a nie pełnoprawni obywatele równi wobec praw i obowiązków, jak głosi ów dumny ideał. Zderzenie rzeczywistości z ideałami podobnie koślawo wypadło w Czwartej siostrze. Za czasów Czechowa siostry Prozorow marzyły o wyjeździe z prowincji do Moskwy w poszukiwaniu szczęścia i lepszego życia. Bohaterki Głowackiego marzą dziś o wyjeździe z Moskwy do Ameryki, ale przekonują się, że tam bandyci są tak samo brutalni i podli jak politycy a światem rządzą media. Skorumpowane, poddane manipulacji i mafijnym interesom, by ludziom robić kaszę w głowie.
Janusz Głowacki był wyjątkowo uważnym obserwatorem świata i ludzi, tym samym pisarzem poważnym, o wiele bardziej niż się to u nas wydaje, bo w cenie są patos, wzniosłość, szumne słowa o posłannictwie i patriotyzmie pisarza a nie żart i ironia. Pisał skundlone komedie i tragedie podszyte absurdem przerażony światem, który zmierza ku bezsensowi i zagładzie. Odwoływał się do uniwersalnych wartości humanizmu – Hamleta, greckich tragedii, bajek, mitów - w sposób dyskretny i nienapuszony. Mówił, że lubi pisać po drugiej stronie napisanego tekstu, bo świat jest jedną wielką biblioteką. Może dlatego jego dramaty o skondensowanej teatralności, dowcipnych dialogach i uniwersalnym przesłaniu podbiły sceny świata w Paryżu, Buenos Aires, Bonn i Moskwie, Petersburgu, Londynie, Los Angeles i Tajpej, w Kijowie, Waszyngtonie, Pradze i Seulu.
Jeden z najinteligentniejszych polskich pisarzy odniósł światowy spektakularny sukces, ale w kraju nie zawsze był doceniany. Raczej drażnił niż zachwycał. Sztuki wręcz lekceważono. Ponieważ zawsze z przyjemnością czytałam Głowackiego, „na bieżąco” analizowałam jego sztuki, postanowiłam napisać o nich książkę. Powstawała długo, żadna instytucja nie chciała wesprzeć mnie stypendium. Janusz powtarzał, że jeśli nie zdążę przed jego śmiercią, będzie mnie straszył po nocach. Zdążyłam, w listopadzie ubiegłego roku w Teatrze Powszechnym w Warszawie - tam odbyły się premiery jego Meczu, Kopciucha i Czwartej siostry – mieliśmy promocję książki Dżanus - dramatyczne przypadki Janusza Głowackiego. Nie będzie mnie straszył po nocach, ale też nie zadzwoni, ani ja do niego nie zadzwonię, nie spotkam przed Czytelnikiem. A zawsze były to spotkania ciekawe i inspirujące. Znaliśmy się dzięki Twórczości, gdzie zachodził do Henryka Berezy. Wobec niego czuły i serdeczny, dla nas miał żart i uśmiech, ujmującą prostolinijność. Playboy i macho to maski, za którymi się chował wrażliwy człowiek przed brutalnością ludzi i świata.