Matka, która straciła syna, weteran w depresji, amator BASE jumpingu, który przymierza się do skoku z łuku w St. Louis, jedenastoletni chłopiec z przerażeniem uświadamiający sobie, że może być podobny do swojego ojca nieudacznika, wyprawa śladem zaginionej córki, która zerwała kontakt z rodziną. To tylko niektóre wątki jedenastu opowiadań twórcy serialu „True Detective”.
To historie o szukaniu harmonii, o tym, jak ciężko zrozumieć nie tylko innych, ale także samego siebie. Bohaterom nieustannie towarzyszą strach, wstyd i poczucie wyobcowania. Chcą zmian, ale nie wiedzą, jak się do tego zabrać. Nie umieją pogodzić się ze stratą, podejmują wyzwania, choć skazani są na porażkę.
Pizzolatto stawia czytelnika na skrzyżowaniu pragnień, tęsknoty i straty, gdzieś w drodze nad Morze Żółte.
„Gdyby na rynku było więcej książek Pizzolatty, połknęłabym je w kilka wieczorów”. - Katarzyna Bonda
„Nic Pizzolatto to jeden z najciekawszych młodych pisarzy. Ten zbiór opowiadań jest tego najlepszym dowodem”. - Steve Yarbrough, autor Jeńców wojennych i Końca Kalifornii
„Ta mocna proza nawiązuje do złotej ery opowiadań, gdy tworzyła O’Connor i jej podobni. Pizzolatto posiada nieograniczoną wyobraźnię i umiejętności narracyjne równe największym”. - William Gay
„Piękna i przejrzysta proza Pizzolatty płynie jak woda albo muzyka. On wie, jak pisać, ma to w kościach. Brawo za talent, ten rzadki i piękny dar bogów”. - Ellen Gilchrist
„Odważne, wzruszające i błyskotliwe opowiadania. Nic Pizzolatto pisze o ludziach, którzy z trudem sobie radzą ze stratą. Czy chodzi o poszukiwania zaginionej córki, czy o stracone złudzenia, bohaterowie Pizzolatty walczą. To, że rzadko wygrywają, nie ma znaczenia. Ciekawe i piękne rzeczy dzieją się W drodze nad Morze Żółte”. - Molly Giles
Recenzja ukazała się na blogu okiemwielkiejsiostry.blogspot.com
Kiedy dwa lata temu zaczęłam oglądać nietuzinkowy, świetnie napisany i jeszcze lepiej zagrany serial True Detective, zakochałam się tak szybko, jak to tylko możliwe. Od pierwszych ujęć, pierwszych wypowiedzianych słów, a może już podczas nostalgicznego, niepokojącego wstępniaka. Dlatego, gdy tylko w zapowiedziach wydawnictwa Marginesy zobaczyłam zbiór opowiadań Nica Pizzolatty – twórcy wyżej wspomnianego serialu – postanowiłam sobie, że muszę go przeczytać. Wiecie doskonale, że tego typu gwałtowne miłości często kończą się bólem rozczarowania, okrutnym zderzeniem z rzeczywistością i poczuciem straconej szansy na odkrycie czegoś pięknego. Czy tak było i w tym przypadku? Tego dowiecie się z recenzji.
Nie jestem i nigdy nie byłam wielką fanką opowiadań, choć potrafię docenić autora, który na tyle sprawnie operuje językiem i własną wyobraźnią, by odnaleźć się w trudnej sztuce tworzenia krótkich form. Sądzę, że tego typu teksty wymagają od artysty więcej umiejętności literackich, a także, najzwyczajniej w świecie, zdolności do zapanowania nad materią, jaką jest język. Opowiadania nie powinny się bowiem rozlewać, płynąć powoli, rozprzestrzeniać się i wybierać coraz to nowe, poboczne drogi. Muszą kondensować ogrom uczuć, uderzać prosto w punkt, który po kilkunastu stronach wyda się czytelnikowi na tyle ważny, by pamiętać o danej historii, choć była jedynie krótkim wycinkiem, jedną z wielu opowieści. Dokładnie takie są teksty Pizzolatty – konkretne, surowe i, co niezmiernie ważne, nie pozbawione subtelnego namysłu nad rzeczywistością. A nad światem ukazanym w tych jedenastu opowiadaniach z pewnością należy się nachylić, pomyśleć, a potem gorzko zapłakać.
"Słuchając jęku syren, wpatrując się w żółto-pomarańczowe płomienie, dym uciekający pod niebo i kurz nadciągający od strony drogi, miał wrażenie, że współuczestniczy w obu tych zjawiskach: uciekał i nadciągał, zostawał i odchodził, wszystko jednocześnie".
W drodze nad morze żółte może się niektórym z Was wydać zbiorem niepozornym, pozostawiającym zbyt szeroko otwartą furtkę, w której zmieści się nie tylko interpretacja, ale także dalsze życie, być może pozbawione jakiejkolwiek zmiany. Prawda jest jednak taka, że Pizzolatto pozostawia swoich bohaterów w najważniejszych momentach ich życia, w chwilach, które muszą zaważyć na dalszym ciągu ich prywatnej opowieści – umocnić, lub złamać, zbudować na nowo lub zostawić w poczuciu beznadziei. Każdy z nich przeżywa swój mały, kameralny dramat, choć na pierwszy rzut oka nie należą one do dramatów spektakularnych. Wydawać by się mogło, że postaci z opowiadań Pizzolatty to nasi sąsiedzi, ludzie mijani na ulicy, osoby zwykłe i szare, które szarość traktują jako normalną kolej rzeczy. Wyjątkiem jest bohater ostatniego opowiadania, który, jako wykładowca uniwersytecki, posiadający wszystko, co uważał za istotne, po stracie ukochanej osoby uświadamia sobie, że całe życie czekał na to, by się stoczyć i zostać pojebem. Nie zrozumcie mnie jednak źle – ludzie zasiedlający świat wykreowany przez autora (raczej) nie należą do marginesu. Wiążą koniec z końcem, każdy kolejny dzień niczym nie różni się od poprzedniego, a czekającą na nich przyszłość otula gęsta mgła. Jednak w pewnym momencie dzieje się coś, co zmusza ich do zrewidowania prowadzonego przez nich życia, przeszłości lub własnej tożsamości. Dokładnie te chwile, najważniejsze chwile życia, opisał Nic Pizzolatto.
"Poczuł, jak znów pętają go więzy pragnień i pożądania, i stało się jasne, że nie ma żadnego wyboru, że ten świat nigdy go nie wypuści".
Proza Pizzolatty jest niesamowicie sugestywna, skupiona przede wszystkim na człowieku, ale także na otaczającym go świecie, bez którego jego bohaterowie nie byliby sobą, niejako wyprani z przeszłości, pozbawieni podstaw. Rzeczywistość kreślona na kartach opowiadań jest surowa, choć nie pozbawiona piękna, pełna barw, z tym że barwy te zwykle kojarzą się ze smutkiem zachodzącego słońca, przejmującą czerwienią i pomarańczą wpadającą w brąz, a w końcu w czerń. Autor kreśli nam obrazy pełne smutku, melancholii i rezygnacji, z której czasem wyłania się niewielka iskierka nadziei – wola człowieka, który poznaje własne ograniczenia i lęki, pragnie zmiany i oczyszczenia.
W drodze nad morze żółte to niesamowity zbiór opowiadań, pełen bólu i smutku, skrywanego w niewielkiej, niesamowicie sugestywnej formie. Z pewnością jeszcze nie raz sięgnę po twórczość pana Pizzolatty, który pokazał, że ma nie tylko talent, ale także wrażliwość i umiejętności. Czego chcieć więcej?
Recenzja ukazała się na stronie artpapier.com
Nic Pizzolatto zasłynął przede wszystkim jako autor scenariusza serialu „True Detective” (pol. „Detektyw”), za co został wyróżniony nagrodą Amerykańskiej Gildii Scenarzystów. Ze sławy tej nie omieszkało skorzystać wydawnictwo Marginesy, zamieszczając na przedniej okładce W drodze nad morze żółte, poza nazwiskiem autora, tytułem i równie uniwersalnym, co niewiele mówiącym na temat zbioru cytatem Katarzyny Bondy, informację „Twórca serialu »True Detective«”. To samo określenie, zyskujące już niemal charakter epitetu stałego, pojawia się naturalnie także w opisie na ostatniej stronie okładki. Autorstwo scenariusza (choć z przytoczonego opisu można by wnosić, że Pizzolatto stworzył serial właściwie w pojedynkę) do filmu z 2014 roku bardzo wyraźnie stanowi główny punkt marketingu omawianej książki.
Dla porządku należy jednak zwrócić uwagę, że nie mamy tutaj do czynienia ze scenarzystą, który szuka nowego środka wyrazu, wprost przeciwnie – opowiadania zostały wydane po raz pierwszy w 2006 roku, czyli na długo przed powstaniem serialu. Choć sukces „True Detective” nie mógł mieć na nie żadnego wpływu, możemy z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że właśnie jemu zawdzięczamy wydanie Pizzolatta w Polsce (późniejsza, pod względem kolejności pisania, książka Galveston ukazała się w roku emisji pierwszego sezonu serialu).
Umieszczenie na okładce W drodze... informacji o „stworzeniu” serialu jest bez wątpienia skuteczną, choć mało subtelną, przynętą dla fanów „Detektywa”, którzy będą chcieli za pośrednictwem literatury jeszcze raz zasmakować wykreowanego przez Pizzolatta świata. Przynęta ta stanowi jednocześnie niebezpieczną pułapkę, bo istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że widz nie odnajdzie w umieszczonych w zbiorze utworach tego, czego szukał. W przeciwieństwie do serialu opowiadania niewiele mają wspólnego z kryminałem czy sensacją, a przecież nawet polski wydawca właśnie takie skojarzenia starał się podsycić w potencjalnym nabywcy książki, cytując na okładce Katarzynę Bondę, która jest rozpoznawana przede wszystkim jako autorka powieści kryminalnych.
Pewnym paradoksem w owym marketingowym galimatiasie jest fakt, że ja, uważając warstwę kryminalną (zwłaszcza w zakończeniu pierwszego sezonu) za jedną ze słabszych stron „Detektywa”, odnalazłem w zbiorze opowiadań pewne elementy przypominające to, co od pierwszych odcinków przykuło mnie do ekranu. Nie będzie nadużyciem nieco uproszczające stwierdzenie, że W drodze nad Morze Żółte jest czymś, co mogłoby powstać, gdyby wyciąć z serialu strzelaniny, śledztwa i zabójstwa. To, co zostaje, to charakterystyczna pustka, wyniszczeni życiem, straconymi marzeniami i bagażem doświadczeń bohaterowie, zawieszeni w beznadziei małomiasteczkowej rzeczywistości. Rzeczywistości, chciałoby się doprecyzować, południa Stanów Zjednoczonych, ale, mimo że realne umiejscowienie w przestrzeni geograficznej niewątpliwie ma znaczenie (warto dopowiedzieć, że autor spędził swoje – jak sam je opisuje – nieszczęśliwe dzieciństwo w Nowym Orleanie i Lake Charles w Luizjanie), opowiadania mają bardziej uniwersalną wymowę.
Tytułową Drogę nad Morze Żółte można próbować zrozumieć dosłownie, bo – na przykład w opowiadaniu, od którego zbiorek wziął nazwę – bohaterowie wyruszają z pogranicza Teksasu i Luizjany do Kalifornii, więc w pewnym sensie rzeczywiście kierują się w stronę Morza Żółtego. Znacznie sensowniejsza jest jednak wymowa metaforyczna, według której „tutaj” (oryg. tytuł Between Here and the Yellow Sea) to miejsce lub stan, w którym znajdują się bohaterowie. W tym kontekście zawarte w tytule morze stanowi horyzont ich aspiracji, cel dążeń, inspirację do zmiany i wyrwania się z męczącego marazmu. Jak mówi jeden z bohaterów, najważniejsze to wyjechać, nawet jeżeli trzeba wymyślić sobie nieistniejące miejsce, pozwalające na ucieczkę od życia w samotności i iluzji, najtrudniejsze okazuje się jednak wyjechanie, zanim człowiek zdąży się rozmyślić. Niestety, zgodnie z oryginalnym tytułem, bohaterowie mało kiedy naprawdę przebywają jakąś znaczącą drogę, częściej znajdują się w zawieszeniu, między tytułowymi morzem, a „tutaj”. To właśnie ich uświadamianie sobie bezsilności i niemożności zmiany czegokolwiek jest głównym tematem opowiadań.
Mocną stroną twórczości Pizzolatta jest barwne kreślenie charakterów. Autor potrafi w paru zdaniach z całą wyrazistością przedstawić zarówno głównych bohaterów, jak i postacie drugoplanowe. W jednym opowiadaniu czytamy o chłopcu, którego w dużym stopniu ukształtowała traumatyczna przemiana ojca na skutek przeżyć wojny w Wietnamie, w innym o strażniku nocnym, który próbuje zagłuszyć bolesne wspomnienia, nielegalnie skacząc ze spadochronem z mostu. Niezależnie jednak od tego, jak banalna, czy – przeciwnie – niebanalna jest postać i sytuacja, w której się znalazła, autorowi zawsze udaje się tak przedstawić bohaterów, że wydają się jednocześnie tak samo bliscy i zwyczajni, co barwni i interesujący. Pizzolatto nie trudzi się zanadto kreowaniem niesamowitych, pełnych napięcia sytuacji, zamiast tego przedstawia rozdarcia wewnętrzne bohaterów i dość spokojne fabuły uzupełnia migawkami ich wspomnień. Niewątpliwą zasługą autora jest takie przedstawianie najprostszych wydarzeń, że są ciekawe dla czytelnika, a najdziwniejszych nawet charakterów w sposób, dzięki któremu nie sprawiają wrażenia groteskowych i nierealnych.
Poza wszechogarniającą nostalgią niewiele jest w opowiadaniach emocji (przynajmniej tych opisywanych wprost, bo znacznie więcej autor pozostawia w sferze domysłu czytelnika), nie znajdziemy również wyrazistych point i prostackiego moralizatorstwa, co – zwłaszcza biorąc pod uwagę dość powszechne dziś upodobanie do banalnych, pseudointelektualnych „mądrości” à la Coelho – jest niewątpliwym atutem zbioru. Narratorzy często niemal mimochodem zwracają uwagę na pozornie nieznaczące elementy otaczającego świata, wydobywając z nich ukryte znaczenia, zmuszając odbiorcę do szukania powiązań, implicytnie przekazując informacje na temat stanu emocjonalnego bohaterów. Głęboki, refleksyjny smutek, którym przesiąknięte są opowiadania, wynika z ciągłego zawieszenia bohaterów gdzieś „pomiędzy” – między realnością a folklorystycznym mitem, współczesnością a powracającą jak zjawa przeszłością, między współczesną Ameryką (czy też „Zachodem” w ogóle), a duchowością Dalekiego Wschodu (od Indii po Japonię, zależnie od opowiadania), czy wreszcie między prawdziwym życiem, a próbą tworzenia z życia brzemiennej w interpretacje, ale nie przynoszącej żadnych sensownych odpowiedzi opowieści.
Opowiadania liczą od kilkunastu do kilkudziesięciu stron, ale to właśnie te krótsze pokazują jeszcze jeden, dość wyjątkowy talent autora. Na przestrzeni dosłownie kilku stron Pizzolatto przedstawia zupełnie nowych dla nas bohaterów, jednocześnie daje wgląd w ich przeszłość i psychikę, skrótowo zarysowując sytuację, w jakiej się znaleźli, a przy tym potrafi sprawić, że niemal od razu interesujemy się ich losami. Bez zbytniego przytłaczania faktami, ale i bez nadmiernego upraszczania – zachowuje balans, o który dość trudno w tej wbrew pozorom niełatwej formie literackiej.
Gdy wydawnictwa prześcigają się w wymyślaniu „atrakcyjnych” haseł na okładki i plakaty reklamowe, a rynek wymaga nieustannego wykorzystywania chwilowej popularności jakiejś osoby, filmu, czy wydarzenia do promowania literackiego towaru, bez względu na jego jakość, nie może dziwić, że z coraz większym dystansem traktujemy krzykliwe hasła reklamowe. Na informacje, że jakiś znany pisarz nie mógł przez daną lekturę spać przez całą noc, czy że autor samodzielnie stworzył cały serial detektywistyczny, już prawie nie zwraca się uwagi. Tym bardziej cieszy, gdy uda się natrafić na książkę, która mimo niefortunnej reklamy trzyma poziom. „W drodze nad Morze Żółte” nie jest – wbrew temu, czego możemy spodziewać się w pierwszej chwili – literackim odpowiednikiem filmowego „Detektywa”, a reklama ostatecznie, choć niewątpliwie napędzając sprzedaż książki, samemu odbiorowi opowiadań czyni raczej niedźwiedzią przysługę. Trochę smuci taki stan rzeczy, bo Nic Pizzolatto, mimo że prawdopodobnie nie trafi nigdy do ścisłego kanonu pisarzy literatury amerykańskiej, a znany będzie przede wszystkim jako autor scenariuszy, zdecydowanie zasługuje na czytelniczą uwagę – niekoniecznie jedynie fanów serialu „True Detective”.
Recenzja ukazała się na portalu natemat.pl
Pierwsze zdanie: „Kolejny nieruchawy, skwarny maj opanował miasto.”
Gdy ktoś ze znajomych chce pożyczyć ode mnie jakąś książkę (przyznaję, pożyczam niechętnie), i prosi o coś zabawnego/wesołego/pozytywnego okazuje się, że prawie takich pozycji nie mam. No może poza półką z literaturą czeską, choć Czesi też do końca tacy zabawni nie są - taki Balaban potrafi zdołować czytelnika jak mało kto. Nic nie poradzę, ale rzeczy zabawne, wesołe i pozytywne, to nie jest to, czego głównie w literaturze szukam. Bardziej kręci mnie ta jej mroczna strona. Pizzolatto trafia więc w punkt, nie tylko ze względu na fakt, że jego debiut to zbiór opowiadań (czyli forma, którą lubię szczególnie), ale także z powodu depresyjnej wręcz zawartości.
Dobrą literacką robotę scenarzysty serialu „True Detective” można było docenić już w 2014 r. w związku z jego drugą książką pt. Galveston (ukazała się w Polsce jako pierwsza w kolejności), która była więcej niż udanym, bardzo klimatycznym kryminałem w stylu noir. Teraz jest jeszcze lepiej, choć warstwy kryminalnej w opowiadaniach składających się na debiut nie stwierdzono. Ów zbiór tworzą historie życiowo-obyczajowe, których ważnym tłem jest amerykańskie południe - jego opustoszałe suburbia, zapyziałe miasteczka, gdzie „plątanina opustoszałych ulic, pozaklejanych okien, potłuczone latarnie” i konkretne, dołujące zadupia. Miejsca, którym cholernie daleko do hasła „american dream”.
Bohaterami są tu z jednej strony przeciętne szaraczki z krwi i kości, a z drugiej mniej lub bardziej pokręcone i zdziwaczałe indywidua. Wszystkich łączy ten sam problem - jakoś im się nie ułożyło w miłości, kontaktach rodzinnych czy ogólnie w życiu. Prawdziwa menażeria ludzi samotnych, wycofanych, słabych, pełnych rozczarowań, zwątpienia, beznadziei, cierpienia, żalu i agresji. Przegranych i zmagających się głównie ze stratami. Takich, którzy jak główny bohater opowiadania tytułowego, mogą powiedzieć:
„Przeszłość to długa, ciągła historia, a jeśli nie uda mi się jej zakończyć, to kolejna dekada będzie dokładnie takim samym okresem panicznego bezruchu jak poprzednie lata, pozostanie po niej żal, że siedząc jak mysz pod miotłą, przegapiłem własne życie.”
Wspomniana historia należy do jednych z najlepszych w tym, trzeba to szczerze przyznać, bardzo równym zbiorze (poza jednym wyjątkiem, o którym na koniec). Główny bohater jedzie ze swoim byłym trenerem znaleźć jego córkę, której „umysł wypełniały niezliczone pragnienia, plątanina uczuć, które toczyły się jak niesiona wiatrem kępa szarłatu, ciągnąc je za sobą przez udręczone przedmieścia, podmiejski supermarket i hektary błękitnych traw ku tylnym siedzeniom i pakom ciężarówek”. Panowie chcą nakłonić ją, żeby przestała grać w filmach porno i wróciła do domu. W innym pt. 1987, wyścigi nastoletni syn jest świadkiem jak jego ojciec, notoryczny hazardzista robi wszystko żeby zwrócić na siebie uwagę pewnej kobiety, a ta spuszcza go po przysłowiowym drucie. W „Światłości pogrzebanej”, która zamyka zbiór, poukładany wydawałoby się i szczęśliwy wykładowca, traci ukochaną kobietę i jednocześnie chęć do życia. W tym opowiadaniu pada również złota fraza całego zbioru, gdyż jego bohater „Odkrył, że całe życie czekał na to, by się stoczyć i zostać pojebem.”
Tytuły kolejnych świetnych tekstów można spokojnie wymieniać i wymieniać – w końcu czy coś brakuje takiemu opowiadaniu jak Ptasi duch o strażniku uprawiającym base jumping czy Ścigany. Szukając światła w Luizjanie, w którym Pizzolatto serwując takie zdania:
„Burris ponownie sięgnął po broń, skupiając się na obserwowaniu niezmiennych pól, które otaczały ich dom jak miedziana plama krwi. Budynek przypominał łódź dryfującą po morzu o barwie zastałego moczu, słońce odbierało rośliną całą żywotność.”
buduje trochę klimat w stylu Jamesa Lee Burke’a czy nawet Cormacka McCarthy’ego. Choć tak naprawdę najbliżej mu do Raymonda Carvera, który w portretowaniu małych ludzkich tragedii i upadków był niezrównany. Może to i jeszcze nie najwyższy poziom wspomnianego mistrza krótkich form, ale i tak nie da się ukryć, że Pizzolatto ma wyjątkową rękę do dobrej prozy.
Pisze zwięźle, przystępnym językiem, nawet trochę surowo, ale potrafi ten rodzaj klarownej literatury przekuć w sukces, bo jest jednocześnie sugestywny, przekonywujący, do bólu precyzyjny i momentami bardzo plastyczny. Jeżeli chodzi o narrację też nie ma się do czego przyczepić. Poza tym autor jest tu ujmująco melancholijny i ma nosa do dobrych zakończeń. Oprócz świetnej roboty jego samego docenić trzeba jeszcze udany polski przekład, za który odpowiada Marcin Wróbel.
A skoro już jesteśmy przy finale, to w zasadzie tylko jedno jedyne, przysłowiowe ale z mojej strony. Opowiadanie pt. Nepal. Nie jest złe, Boże broń! Może jedynie trochę zbyt rozciągnięte, ale przede wszystkim i zasadniczo nie pasuje mi kompozycyjnie do całości. Usunąć je i byłby zbiór - killer totalny.
Recenzja ukazała się na portalu ksiazki-moj-maly-swiat.blog.pl
Każdy człowiek jest inny i każdy mógłby opowiedzieć odmienną historię swojego życia. Dzięki temu świat jest tak ciekawy. Smak tego można poczuć w książce, która stanowi zbiór opowieści o życiu osób mających niespełnione pragnienia, ambicje, wyobrażenia o sobie i swoich najbliższych. Droga nad Morze Żółte jest kręta, wybrukowana porażkami, stratą, ale i tęsknotą za lepszym jutrem. Czy wybierzecie się wraz z autorem na tę wyprawę, pełną niespodzianek?
Nic Pizzolatto – amerykański scenarzysta, pisarz oraz wykładowca. Znany, jako twórca serialu „True Detective”. Debiutował w 2014 roku powieścią kryminalną Galveston, którą wydano w szesnastu krajach. Jak autor poradził sobie z krótką formą literacką?
Dawno już nie czytałam opowiadań, więc tym chętniej sięgnęłam po ten zbiór, który zapowiadał się nader intrygująco. Podzielony został na jedenaście opowieści, a każda z nich w równym stopniu zaskakuje, chociaż niektóre mocniej zapadają w pamięci. Łączy je z pewnością nieprzewidywalność, ale i nieco przytłaczająca atmosfera iskrząca od niedomówień, żalu, straty i porażki. Z każdej strony czytelnika osacza bezsilność, mimo prób zmiany swojego losu. Zakończenia poszczególnych opowiadań są tak skonstruowane, że pozostawiają pewną lukę na domysły i własną interpretację tego, co mogło dalej nastąpić. Bohaterowie przeżywają różnego rodzaju kryzysy, chwile zwątpienia a ich walka często z góry jest przesądzona.
„Przeszłość to życie, które dzieli się na fragmenty, ledwie zapamiętane sceny, znaczące tylko dlatego, że nie masz ich z czym porównać, życie, które sprowadza się w pewnym momencie do pary zielonych oczu, które być może widziałeś pewnej nocy, gdy zastanawiałeś się, co robisz tak późno w drodze i jak masz wrócić do domu, a one mrugnęły na ciebie z nieba.” str. 115
Zbiór opowiadań Nic’a Pizzolatto odziera z pięknej otoczki przedstawiony świat, ukazując jego gorsze oblicze. Ludzkie historie w nim przedstawione nie dodają otuchy, ale intrygują i dostarczają wielu emocji. Niektóre są w moim przekonaniu nieco dziwne, lub zbyt szybko ukończone, ale jak zazwyczaj bywa w przypadku antologii nie każde w równym stopniu przypadną czytelnikowi do gustu. Nie są to w każdym razie czarujące historie, a raczej pełne zwątpienia. Gdybym miała wymienić te, które zrobiły na mnie największe wrażenie były by to: W drodze nad Morze Żółte, 1987, wyścigi oraz Nepal.
1987, wyścigi to opowieść o pewnym jedenastoletnim chłopcu i dniu, który spędza z ojcem. Dniu, który uświadamia mu jak wygląda rzeczywistość i jak może wyglądać jego przyszłość, gdy nie spróbuje jej zmienić. I chociaż podejmuje bolesną decyzję to szanse na to, że odmieni swój los mogą być niewielkie.
Tytułowe opowiadanie W drodze nad Morze Żółte to dla odmiany obraz córki w oczach ojca i jej szkolnego kolegi. Obaj wyruszają w podróż, by odnaleźć dziewczynę, która w oczach każdego z nich jest inną osobą. Wizerunki te daleko odbiegają od rzeczywistości, która okazuje się dużo bardziej brutalna.
Nepal to historia, w której poza głównym bohaterem Thomas’em przeplatają się też losy dwóch kobiet, które w pewien sposób naznaczają jego życie. To także opowieść o sile pasji i wartości wykonywanej pracy, która w danym momencie wydaje się najistotniejsza, przez co można utracić coś ważniejszego. Czasem zbyt późno człowiek zadaje sobie pytania o wartość tego, co robi i cenę, jaką przyjdzie mu za to zapłacić.
W drodze nad Morze Żółte to niepokojący, zróżnicowany zbiór opowiadań przedstawiających ludzi w chwilach trudnych decyzji i bezsilnych wobec okrutnego losu. Ich wzloty i upadki oraz chęć zrozumienia tego, co los stawia na drodze. Mimo usilnych starań coś nadal pcha ich w niewłaściwym kierunku pozostawiając uczucie goryczy i wstydu. Opowiadania te nie nastrajają pozytywnie, są zaskakujące i czasem przejaskrawione, lecz mimo to intrygują. Podróż nad Morze Żółte może nie jest prosta i bez wybojów, ale przyciąga i podtrzymuje zainteresowanie do końca. To nieszablonowa lektura.
Recenzja ukazała się na blogu Pasje i fascynacje mola książkowego
Nic Pizzolato, to znany twórca m.in. serialu True Detective, mrocznego thrillera Galvestone.
W drodze nad Morze Żółte, to kolejna przeczytana przeze mnie książka autora, ale inna niż dot. w/w serialu.
Na książkę składa się 11 bardzo dobrych opowiadań. Wczoraj skończyłam czytać ostatnie.
Wiem, opowiadania oraz inne krótkie formy cieszą się umiarkowaną popularnością, ale tym stworzonym przez Pizzolato warto dać szansę.
Trudno tu pisać o fabule, można jedynie wspomnieć, iż każde z opowiadań rozgrywa się w południowej części USA, każde dotyczy człowieka, jego dziwactw, często urojeń, smutku, żalu, próby radzenia sobie z traumatycznymi przeżyciami i każde ma zakończenie, które bez przesady można określić wbijającym w fotel.
Książka liczy 250 stron, jak wspomniałam zawiera 11 opowiadań. To mało, ale jednocześnie dużo. Po raz kolejny potwierdza się teza, iż nie ilość, a jakość jest istotna.
Sztuką jest w tak krótkiej formie, jaka jest opowiadanie zawrzeć tak wiele i na koniec pozostawić czytelnika w mniejszym lub większym osłupieniu. Pizzolato się to udało. Wykreowany przez niego świat jest niezwykle plastyczny, sugestywny, a bohaterowie, to ludzie z krwi i kości, tacy jak my, lub tacy, jakich możemy w każdym momencie spotkać, tuż za rogiem. Ich problemy, dramaty z jakimi się borykają także należą do tych, które mogą spotkać każdego czytelnika.
W drodze nad Morze Żółte to debiut literacki Pizzolato. I jeżeli mam być szczera, to życzyłabym sobie więcej takich debiutów.
Książka wydana została w 2006 roku. Bez wątpienia różni się ona od Galvestone, która przyniosła autorowi sławę. Jednak trudno tu w ogóle mówić o podobieństwach. Każde z tych literackich dzieł (thriller noir i opowiadania) są diametralnie od siebie różne.
Opowiadania spokojniejsze, nastawione bardziej na człowieka, jego problemy, obyczajowe, społeczne.
Thriller jest i owszem, także nastawiony na człowieka, analizę jego wnętrza, ale w zupełnie inny sposób, zdecydowanie mniej psychologiczny, bardziej ostry, mroczny. Gorąco zachęcam do lektury zarówno tego tomu opowiadań, jak i książki Galvestone. Jednak jeżeli nie znacie jeszcze twórczości Pizzolato, proponuję najpierw sięgnąć po W drodze nad Morze Żółte, a póżniej zagłębić się w mrokach Galvestone.
Gorąco zachęcam do lektury. Pizzolato to doskonały pisarz (z niezwykłym talentem) i doskonały obserwator, który potrafi dostrzegać wiele barw ludzkiego życia i odpowiednio przelać je na papier.
Recenzja ukazała się na portalu weekend.pb.pl
Co się dzieje, gdy autor słynnego hitu telewizyjnego „Detektyw” (org. True Detective) zajmuje się literaturą piękną? Zbiór opowiadań Nica Piazzolatto sugeruje książkę drogi, ale w rzeczywistości chodzi raczej o metaforę.
Scenariusz do „Detektywa”, popularnego na całym świecie amerykańskiego serialu, pojawił się później. To opowiadania zebrane w książce Podróż nad morze Żółte - dostępne od niedawna również w polskim przekładzie - wiele lat temu przyniosły Nicowi Piazzolatto pierwszy rozgłos. O autorze nie wiedziałam nic poza tym, co przeczytałam w jego biogramie na okładce. A wynika z niego, że w dziedzinie literatury jest raczej mistrzem czarnych kryminałów. Sceptyków uspokajam – w opowiadaniach W drodze nad Morze Żółte nie ma nic z gatunku „noir”. Miłośników zapewniam – też się nie rozczarujecie. W każdej z jedenastu historii jest jakaś tajemnica. Ale nie jest to zagadka do rozwiązania, a raczej tajemnica czyjegoś „ja”.
Piazzolatto odsłania swoich bohaterów krok po kroku, tak, żeby czytelnik chciał wiedzieć o nich więcej. Na pozór nieciekawe postaci – 11-letni chłopiec, który wstydzi się ojca, młoda dziewczyna, która dowiaduje się o śmierci brata, amator BASE jumpingu, który niechcący staje się bohaterem miejscowych legend – wszystkie razem tworzą spójny obraz tego, co amerykański pisarz chciał pokazać – mapy ukrytych gdzieś głęboko, podskórnie pragnień i lęków, które sprawiają, że człowiek podejmuje takie, a nie inne decyzje.
Jego bohaterowie są tak bardzo wyobcowani, że tylko wnikając głęboko w ich wewnętrzny świat jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego lekiem na ich samotność jest odrzucenie, receptą na lęk przed utratą kogoś – odejście, a na znalezienie prawdy – rezygnacja. Smutne, choć inspirujące, bardzo amerykańskie – tak bym określiła te historie. Opowiadania Piazzolatto, nie wiedzieć czemu, budzą skojarzenia z książkami drogi (może to tytuł jest tak mocno sugerujący), choć nie mają w sobie niemal nic z tej konwencji. Nie ma tu prawie opowieści o podróżach (może z małymi wyjątkami, np. w tytułowym opowiadaniu, w którym poznajemy chłopaka przemierzającego autostradę ze swoim dawnym trenerem futbolowym, żeby porwać jego córkę, grającą w „pewnych” filmach). Droga jest jednak, w taki czy inny sposób, zawsze obecna – jest metaforą wewnętrznych zmagań.
Historie bohaterów Pizzolatto często zaczynają się na autostradach, od rozmów w aucie. Stąd intrygująca narracja (książka napisana jak wzorowe zaliczenie kursu kreatywnego pisarstwa) prowadzi czytelnika w podróż na całkiem nieznane wody historii ich życia, w której zbyt mocno odcisnęły się momenty, kiedy po raz pierwszy kogoś stracili, poczuli się gorsi albo odrzuceni, doświadczyli wyrzutów sumienia – czyli w miejsce, które autor nazywa Morzem Żółtym.
Te historie naprawdę wciągają czytelnika. Polecam szczególnie miłośnikom gatunku krótkiej formy literackiej, często ignorowanej pośród innych pozycji na płkach w księgarniach.