Izolda Kiec i Lena Piękniewska na Barce Wisława z poezją Zuzanny Ginczanki

29 września 2020, 18.00, Barka Wisława, Bulwary Wiślane, Warszawa

Zapraszamy na spotkanie z Izoldą Kiec. autorką Ginczanka. Nie upilnuje mnie nikt i z pieśnairką Leną Piękniewską, która zaśpiewa utwory ze swojego nowego programu „Szoszana. Zamiast różowego listu”. 
Wieczór zapowiada na facebooku Izolda Kiec: „Muzykę do wierszy Zuzanny Ginczanki skomponował Jacek Kita, który wraz z Łukaszem Czekałą będą akompaniować Lenie. Nie mogę się doczekać tego koncertu. Liczba miejsc jest, niestety, ograniczona, ale będzie można posłuchać i podejrzeć spotkanie na Facebooku. Oprócz koncertu opowiemy też o Zuzannie i o naszym wspólnym Ginczankowym projekcie.
Jan Śpiewak charakteryzował Blumkę następująco:  ”Fradysówna była przystojną dziewczyną, inteligentną, dowcipną, ale od dzieciństwa zakompleksioną. Wmawiała w siebie, że twarz jej jest skażona wysypką. Mogła całymi dniami siedzieć w domu. Unikała wówczas wszystkich, lękała się ludzi, nie chciała, żeby ktoś mógł ją zobaczyć. Miała przy tym idealną cerę, czasami tylko trochę zbyt bladą. Te lęki zatruwały jej życie, nie pozwoliły ukończyć szkoły, pójść na studia, zająć się jakąś pracą. Na to potrzeba było siły woli, zdolności powzięcia decyzji, chociażby najmniejszej. Gdy lęki czasowo odchodziły, czuła się swobodna, mniej skrępowana wewnętrznym strachem, wtedy powracał do niej dowcip, chęć życia.
Co właściwie łączyło te dwie tak różne od siebie dziewczyny? Zuzanna lubiła otoczenie, wiedziała, że podoba się. Lubiła obok siebie różnych ludzi, wobec których mogła popisywać się dowcipem. Chciała być podziwiana, aby dokoła niej nieustannie trwał szmer podziwu i zachwytu, nawet jeśli ten podziw i zachwyt były fałszywe.
Jej przyjaciółka czuła się w gruncie rzeczy zawsze samotna, niepewna siebie, swoich wymyślonych jeszcze w tym okresie trosk. W najgorszych dla niej okresach zapaści tylko Zuzanna miała do niej dostęp. Może te dwa pozornie tak różne charaktery w jakiś sposób dopełniały się. Może lęki Zuzanny były nie mniej obezwładniające. Jej późniejsze życie niestety raczej potwierdza to przypuszczenie„.
W Muzeum Literatury w Warszawie, wśród prywatnej korespondencji Zuzanny Ginczanki, zachował się niedatowany list od Blumy. Z jego treści wynika, że został napisany pod koniec lat 30., gdy Zuzanna mieszkała już w Warszawie, a Blumka wciąż w Równem. Spotykały się podczas wakacji – w tym zachowanym fragmencie korespondencji są uwagi odnoszące się do odwiedzin Sany w Równem i kilku tygodni spędzonych jak dawniej, jak w czasach gimnazjum, być może tak jak wtedy – gdy pozowały do fotografii na nowostawskiej łące. Poza tym jest w tym liście wszystko to, o czym wspominał, mówiąc o Blumce, Śpiewak: niemoc i depresja, spowodowane rzekomą „szpetną chorobą”, niewiara w siebie i własne możliwości. Blumka zrozpaczona pisze, że nie wierzy, aby jakikolwiek mężczyzna mógł się nią zainteresować, zakochać się w niej albo pożądać. Myślę, że nie może być bardziej dramatycznego wyznania aniżeli to, dwudziestoparoletniej dziewczyny: „[…] po bliższej znajomości i oględzinach nie pożądał by mnie nie tylko ten pan, ale nawet wasz rówieński stróż czy mąż waszej św. pamięci niebożątki służącej Rozy, o ile jeszcze żyje”. Jest jednak w liście Fradisówny jeszcze coś, co wiele mówi także o skrywanej osobowości, o drugim, pozbawionym uśmiechu obliczu Zuzanny. To pisarstwo Katherine Mansfield, przywołane przez Blumkę w następującym cytacie: „…wszystko, wszystko zrobię, byle wydostać się z tej strasznej pułapki, móc być wolną! Nie można zrozumieć takiej «depresji» o ile się jej nie zerwało – niepodobna tego wyjaśnić, to tajemnica osobista. Człowiek wciąż się buntuje”. Ten fragment pochodzi z listu, jaki śmiertelnie chora autorka napisała do Lady Ottoliny Morrel 4 marca 1922 r. Przyjaciółki z Równego musiały zatem znać dwutomowe wydanie ”Listów„ Katarzyny Mansfield, które w 1934 r. opublikowało wydawnictwo Rój. Autorką tłumaczenia była Maria Godlewska, wstęp napisał i współpracował przy edycji tomu mąż pisarki John Middleton Murry. Być może dziewczyny znały także ”Dziennik„ Mansfield, wydany przez Jakuba Przeworskiego rok później, w przekładzie Teresy Tatarkiewiczowej. Czego szukały w pełnych bólu, cierpienia i niemocy listach oraz dzienniku Katherine Mansfield młode dziewczyny, rozpoczynające dopiero dorosłe życie, tymczasem przecież niewiedzące nic o ponurej przyszłości, która niebawem spotka je obie. Blumka umacniała się w swojej depresji, szukała powinowactwa z własną niemocą, zamknięciem w czterech ścianach domu. Zuzanna?...
Być może czekała przyjaciółki jeszcze jedna „straszna pułapka”, o której Mansfield nie mogła wiedzieć absolutnie nic. Prawdopodobne jest, że w 1943 r., w okupowanym Krakowie Blumka i Sana – teraz jako Bożenka i Marysia – spotkały się niepodziewanie, obie w ucieczce przed pogonią, zaszczute, odmienione. Jedną z wersji ostatnich tygodni życia Ginczanki jest ta, która mówi, że Zuzę i Blumkę razem aresztowano w kryjówce przy ul. Mikołajskiej, razem przetrzymywano w więzieniu przy ul. Czarnieckiego i razem wywieziono na śmierć do obozu w Płaszowie…
Czasem spoglądam na moją ulubioną fotografię Zuzanny i Blumki. Chciałabym poprzestać na tym obrazie. Myśleć o tamtym słonecznym dniu, gdy przyjaciółki pozowały na nowostawskiej łące. Ale ten obraz cały czas przysłania wyobrażenie dziewcząt prowadzonych przez bramę piekła. Czy pod powiekami niosły obrazy Równego, rodziny, gimnazjalnych kolegów i nauczycieli, słonecznej łąki, a w sercach wciąż skrywały tajemnice, myśli ważnych pisarek, własne słowa z porzuconych podczas ucieczki listów? Spoglądam na dłonie Blumki widoczne na wakacyjnej fotografii: uniesione, delikatnie dotykają siedzącej z tyłu Sanki, jakby w geście sprawdzania, upewniania się, że ona tam jest, że nie odeszła. Czy obecność bliskiej osoby, przyjaciółki, miała znaczenie także wówczas, gdy być może stały blisko siebie, już po przekroczeniu tej ostatniej i ostatecznej w ich życiu granicy, gdy przywiezionych z Krakowa dwudziestu paru więźniów, głównie żydowskie kobiety, przygnano pod obozowy mur straceń? Czy ważny był w tej chwili fakt, że Blumka dzieli mój los, że Sanka jest obok, że nie odeszła? Czy zawsze umiera się wyłącznie w pierwszej osobie liczby pojedynczej?”

Do zobaczenia!