Dzień Matki w Marginesach!

26 maja 2021, Dzień Matki

Dla wszystkich Mam, Mamuś, Mateczek, Mamulek i Matek w tym najpiękniejszym dniu życzymy zdrowia, słońca i pięknych kwiatów.  Mamy niespodziankę z życzeniami od Magdaleny Zawadzkiej, która „śle całusy wszystkim Mamom„ i recytuje piękny wiersz Danuty Wawiłow „Mama ma zmartwienie”.

https://www.facebook.com/wydawnictwomarginesy/videos/562758501373613

Nasi Autorzy opowiedzieli o swoich MAMACH:

Jakub Ćwiek, autor DRELICHA, TOPIELI, SZWINDLA. 

Gdy mówię o mojej mamie, nieodmiennie podkreślam, że bez niej nie byłbym tym kim jestem. Zwykle mówię to w kontekście tego czym się zajmuję, bo To mama odkryła przede mną radość czytania, szukania zróżnicowanych lektur, ona też na różnych etapach mojego życia zachęcała mnie do pisania. I chyba nigdy nie traktowała tego jako mojego hobby, fanaberii. Ale owo „nie byłbym kim jestem” ma w tym przypadku znaczenie dużo bardziej podstawowe, gruntowne. Jednym z najwyrazistszych wspomnień z dzieciństwa jest to, jak mama śpiewała mi, a potem również moim siostrom, kołysanki. Do dziś ma piękny głos, naturalnie piękny i melodyjny  choć z tego co wiem nigdy nie kształcony.
Wśród tych kołysanek pamiętam szczególnie jedną, zaczynającą się od słów „Noc zagląda w okna...”
Kiedyś ta piosenka wydawała mi się strasznie smutna (pewnie ze względu na podkreślenie ulotności życia) i jednocześnie ważna.
Szczególnie pamiętam padające w niej słowa:
„Kiedyś gdy dorośniesz kim będziesz, kim?
Jak najlepiej uczyć Ciebie mam byś umiał żyć?
Chwil jest tak niewiele, kim będziesz, kim?
Może ludziom przyjacielem wiernym w czasie złym.
Może komuś uśmiech dasz gdy roni łzy
Powiesz kilka ciepłych słów, gdy ciepłe dni
Może będziesz kochał ludzi, kochał świat
I na zło odpowiesz dobrem, może będzie tak.”
Nie wiem czy są w moim życiu ważniejsze słowa. Bardzo często mam je z tyłu głowy i staram się czynić z nich swoje motto. A zawdzięczam je właśnie mamie i jej pięknemu głosowi. 

Zośka Papużanka, autorka PRZEZ i KĄKOLA

Nie przepadałam za spaniem. Od zawsze wiedziałam, że kiedy muszę iść spać, dzieją się najciekawsze rzeczy.  A poza tym zasypianie mnie nudziło. I nudzi do tej pory. 
Mamie skończyły się bajki i opowiadała mi o górnikach, którzy pracują pod ziemią, i o lekarzach, którzy ratują życie, i o piekarzach, którzy muszą wstać o świcie. I o mamach, które są wiecznie niewyspane, bo ich dzieci wolą opowieści od snu.

Daniel Wyszogrodzki, autor ALE MUSICALE!  i PLACU LEŃSKIEGO

Grażyna Wyszogrodzka, z d. Maciąg (1930-1963). Dla mojej rodziny była legendą. Niestety dla mnie też. Moja piękna Mama umarła, kiedy miałem trzy lata. Utalentowana artystycznie i wybitnie inteligentna ukończyła architekturę na Politechnice Warszawskiej w czasach, kiedy jeszcze re-le-go-wa-li (uczyłem się tego słowa jako dziecko) za pochodzenie. Wychowali mnie dziadkowie, dla których – ukochana jedynaczka – była wszystkim. Zostali więc z niczym. Czyli ze mną. Całe moje dzieciństwo, skądinąd zabawne, było jej przepastną nieobecnością – piszę o tym w książce PLAC LEŃSKIEGO (premiera 21 lipca 2021). Całe moje dorosłe życie było (i nadal jest) konsekwencją tej nieobecności. Ale o tym raczej nie napiszę.

Ałbena Grabowska, autorka MATEK I CÓREK, DOKTORA BOGUMIŁA. UCZNIOWIE HIPPOKRATESA.

Moja mama – absolutna gwiazda. Obdarzona egzotyczną urodą i wspaniałą figurą (swego czasu najlepsze nogi w Warszawie). Zawsze świetnie ubrana, uczesana i umalowana (odkąd pamiętam wyglądała jak z żurnala).  Ma wiele talentów – oprócz tego, że jest wspaniałym muzykiem (kontrabasistką), świetnie gotuje, robi na drutach, szydełku, haftuje i szyje. Piekielnie inteligentna, bardzo dużo czyta (nie tylko moje książki). 
Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Matki.

Chris Niedenthal, autor ZAWÓD FOTOGRAF. CIĄG DALSZY NASTĄPIŁ... 

„Mama dla mnie zawsze była piękna, nawet w ostatnich tygodniach przed śmiercią, a umarła w wieku osiemdziesięciu siedmiu lat. Jako dziecko i młodzieniec nigdy nie zwracałem uwagi na jej wiek. Przez wiele lat, kiedy o to pytałem, bo chciałem narysować jej laurkę na urodziny, odpowiadała zawsze: „trzydzieści trzy”. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że robi mnie w bambuko, bo nigdy za mojego życia nie miała tylu lat! Już w chwili moich narodzin była o kilka lat starsza. I jako prawdziwa dama nie myślała o swym wieku, a tym bardziej o nim nie mówiła. Kiedy odwiedzali nas goście, mama przygotowywała zazwyczaj pyszną pieczeń – wołową, wieprzową lub moją ulubioną – jagnięcą. Gotowała również pyszne zupy (chyba jak wszystkie mamy na świecie): rosół, pomidorową, czasami barszcz, wszystkie raczej klasyczne, polskie. Robiła wtedy też pyszną przekąskę. Bakłażan, pomidor, cebulkę kroiła w kostkę i dusiła na patelni. Potem kładła to na kromki chleba i pod grill. Tym właśnie różnią się angielskie kuchnie gazowe od polskich. W Anglii miały zawsze, i tak jest do dziś, pewne urządzenie nieznane w polskich kuchniach. Otóż na wysokości oczu zamontowany jest gazowy opiekacz. To bardzo przydatne, bo można sobie opiekać tosty, kiełbaski, kotlety jagnięce, no i te wspaniałe przekąski mamy. Nie wiem, dlaczego pamiętam akurat te tościki z bakłażanem, bo przecież nie było to jakieś specjalnie wykwintne danie. Mama jeszcze czymś je przyprawiała, ale tej tajemnicy, niestety, nie znam. Może pamiętam te tosty, bo podawano je wyłącznie, gdy przychodzili goście. A były pyszne! Może w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych bakłażany w Anglii też jeszcze były mało znane, a więc sam ich smak stanowił dla nas rarytas”.
Na zdjęciu z archiwum prywatnego -  Chris Niedenthal z mamą.

Janusz Majewski, autor MAŁEJ MATURY, SIEDLISKA, ZIMY W SIEDLISKU, EKSHIBICJONISTA, GLACIER EXPRESS, CZARNY MERCEDES, RYK KAMIENNEGO LWA

Moja Mama urodziła mnie, gdy miała 26 lat, a więc teraz miała by 116, gdyby nie to, że już od 47 lat spoczywa na cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Jakąż mogę zrobić przyjemność 116 letniej kobiecie, która jeszcze na domiar złego nie żyje? A mimo to, zacząłem się zastanawiać co by Ją ucieszyło, jaki prezent bym jej kupił? Mogło by to być coś z biżuterii, lubiła ją i umiała nosić – może jakiś naszyjnik, bransoletkę, broszkę, kolczyki? Właśnie kolczyki! Miała przekłute uszy i nosiła kolczyki, a mnie to przerażało w dzieciństwie, bo bałem się, że mnie to też czeka, ale Jej uszy mogły by dziś doznać ulgi, gdybym jej sprawił nowoczesny aparat słuchowy, jaki sam dziś używam. Mój słuch przytępia natura, bo żyję już długo, Mama straciła słuch w młodości, w wyniku dyfterytu (błonicy), co uniemożliwiło Jej dalszą pracę w zawodzie nauczycielki i wręcz odcięło od normalnego życia. Przeżyła to ciężko i opłakiwała często, ale cichutko, ukradkiem. Miałem wtedy 4 lata i myślałem, że płacze bo właśnie umarł Marszałek i pani w przedszkolu szlochała i ulubiona Kasztanka Dziadka roniła ogromne łzy i ja dopiero wtedy zapłakałem, bo mi było żal tego pięknego konia bardziej niż Marszałka, pani wychowawczyni i nawet Mamy razem wziętych, ale cóż, dzieci mają swoje hierarchie wartości. Tak, ten współczesny aparat słuchowy na pewno by Ją ucieszył i pocieszył – pociecha była bardzo potrzebna w Jej życiu, które było bardzo surowe.
Kiedy moja Mama miała 6 lat rodzina postanowiła wyemigrować z Galicji do Ameryki, śladem setek tysięcy marzycieli o lepszym życiu, w tym kraju ogromnych możliwości. Niejasne są powody tej decyzji: dziadek był Austriakiem, jego mundur naczelnika stacji CK Kolei, wyglądał jak oficerska gala, miał prawo nawet nosić szpadę, babcia była szlachcianką, dziedziczką jakichś tam włości na Podolu, nie jechali więc za chlebem. W rodzinie szeptano to o jakichś karcianych długach dziadka, to o jakimś jego lewym romansie, jego decyzja powzięta już w Ameryce, aby zmienić swoje niemieckie nazwisko na polskie, może nie tłumaczyła się tylko chęcią wtopienia się w środowisko rodaków na obczyźnie, jak się oficjalnie mówiło? Chociaż rzeczywiście dziadek rychło stał się właścicielem wielkiego drug store w jakimś miasteczku w pobliżu Chicago czy Detroit, gdzie zadomowiło się wielu Polaków.
Ale nim to nastąpiło rodzina znalazła się w Hamburgu, gdzie miała się zaokrętować na rejs do Nowego Jorku, rodzina, to znaczy dziadkowie i ich dzieci, syn i trzy córeczki, w tym Marysia, moja przyszła mama. I wtedy wydarzyła się katastrofa: na dzień przed odpłynięciem Marysia dostaje gorączki, pojawia się wysypka – to szkarlatyna (płonica), nie ma mowy, aby wpuścili ją na statek! Zostaje powzięta dramatyczna, dalekosiężna decyzja: moja sześcioletnia Mama zostaje w Europie, pod opieką ciotki, która na szczęście odprowadzała ich do Hamburga. Za parę miesięcy ktoś po nią wróci, a może ktoś znajomy będzie tam płynął? Nikt po Nią nie wrócił, żaden znajomy Jej nie zabrał, wybuchła I wojna światowa (nie twierdzę, że przez to).
Wojna się skończyła, na mapach pojawiła się po 123 latach zaborów Polska, pomógł prezydent USA Wilson pomogła popularność Paderewskiego w Stanach i kiedy wybuchła nowa wojna, z Bolszewikami, też kilku amerykańskich pilotów oddało życie, za naszą niepodległość. I wreszcie dochodzi do cudu nad Wisłą, nie dochodzi jednak do cudu w mieszkaniu ciotki Mani we Lwowie, gdzie 15-to letnia Marysia wypłakuje oczy z tęsknoty za rodzicami, upragnione listy z Ameryki nie przychodzą, dawne obietnice bledną coraz bardziej. Trauma porzuconej dziewczyny trwa jeszcze ponad dziesięć lat, aż do chwili, kiedy zakochuje się w moim przyszłym ojcu. Oboje chcą wychowywać dzieci, więc uczą się tego teoretycznie w Seminarium Nauczycielskim, gdzie się poznali, a potem już praktycznie, kiedy się żenią i dają życie mnie i mojej młodszej siostrze.
Moja Mama nigdy nie zobaczyła swoich rodziców, mieliśmy do nich płynąć „Batorym” z wizytą we wrześniu 1939 - nie trudno zgadnąć dlaczego nie popłynęliśmy. „Batory” przydał się dopiero pod koniec lat 50-tych, kiedy wybrała się wreszcie odwiedzić grób swoich rodziców i brata, a poznać żyjące siostry: dwie starsze urodzone jeszcze przed emigracją i trzy (!) młodsze, które przyszły już na nowy, lepszy świat w Stanach. Spotyka więc ogromną rodzinę: pięć sióstr, wszystkie mają lub miały mężów, wszystkie były wielodzietne, a te starsze dochowały się już nawet wnuków. To trochę tłumaczy los mamy: w dawnych czasach, kobiety rodziły nawet kilkanaścioro dzieci, w pewnym sensie na zapas, bo było wiadomo, że część z nich nie przeżyje; moja biedna Mama była pozostawiona na zapas, gdyby Jej siostrom coś się stało w nowym kraju.
Siostry złożyły się i kupiły swej ubogiej krewnej aparat słuchowy: cud amerykańskiej techniki AD 1958, miał wygląd broszki, którą przypinało się do dekoltu, od której szedł do słuchaweczki w uchu pleciony kabelek w cielistym kolorze. Kabelek się co chwilę o coś zahaczał, słuchaweczka skrzeczała, Mamę to denerwowało, wywoływało stany epileptyczne, kolejną zmorę Jej życia. Zmarła na raka narządów, które wydały mnie na świat, na ten nasz cudowny i potworny, ohydny i piękny, głupi i wspaniały świat, podobno najlepszy ze wszystkich światów, jak mówią ci, którzy wierzą, że może istnieć we wszechświecie jeszcze coś tak absurdalnego jak życie ludzkie.
Dziś, w dniu 26 maja, w dniu Święta Matki, myślę o Niej.