Przedpremierowo! Fragment fantastycznej opowieści o Astrid Lindgren. Tylko tutaj w aktualnościach dziś i jutro! Potem w zapowiedziach.

Rozdział 1

Sztokholm zimą 1929 roku

„Astrid schowała głowę w ramionach. Było jej zimno, więc otuliła się szczelniej wełnianym płaszczem. Cóż za nieprzyjemna pogoda! Niebo spowiły szare chmury, które zawisły nisko i ciężko nad Sztokholmem. Budynki sprawiały wrażenie skulonych pod ich przytłaczającą masą. Astrid i jej syn Lasse mijali właśnie park Wazów, gdzie nagie drzewa połyskiwały wilgocią.
Wszyscy z niecierpliwością czekali na śnieg, ale nie zanosiło się, by święta w tym roku miały być białe. Trzyletni Lasse dreptał obok niej, czapkę miał naciągniętą głęboko na uszy.
– Kiedy będziemy na miejscu? – zapytał posępnym tonem.
– Już niedługo, jeszcze tylko kilka kroków. Paskudna pogoda, co?
Podniósł głowę i spojrzał na nią ze zdumieniem, jakby nie zrozumiał pytania.
– Jeśli jutro pogoda się poprawi, pójdziemy razem do parku – zaproponowała.
Gdy przechodzili na drugą stronę ulicy, mocno trzymała go za rękę. Strasznie się bała, że chłopiec się wyrwie i ucieknie. Gdyby ona była na jego miejscu, z pewnością by tak zrobiła. Jak on musi się czuć! Został wyrwany ze swego życia, ze swej rutyny i przeniesiony do całkiem innego otoczenia. Nikt go nie pytał o zdanie. Ale nie dało się inaczej, nie było innego wyjścia. Tyle że on nie mógł tego zrozumieć. Astrid nawet nie próbowała mu tego wyjaśniać. Jedynie przykucnęła przed nim i powiedziała: „Musisz pójść teraz ze mną, Lasse”. Jego wielkie niebieskie oczy wpatrywały się w nią z niepokojem.

„A gdzie?” – zapytał.„Pojedziemy do Sztokholmu”. „Ale ja chcę tu zostać. Z moją mamą” – szepnął. Serce jej się ścisnęło. To ja jestem twoją mamą, Lasse – pomyślała. Chciała te słowa wypowiedzieć na głos, przypomnieć mu to, co przecież już i tak wiedział. „Marie jest bardzo, bardzo chora, dlatego zabieram cię do siebie” – powiedziała zamiast tego zachrypniętym głosem.

– Do parku, obiecujesz? – zapytał, a ona się wzdrygnęła. Odkąd opuścili Kopenhagę, prawie się nie odzywał. W pociągu siedział cicho, rączki trzymał na kolanach, a w jego wzroku malował się smutek. Niespokojnie wodził spojrzeniem tu i tam, aż w końcu jego oczy spoczęły na niej. Wyczytała w nich pytanie: „Naprawdę muszę z tobą jechać?”. Najchętniej by go w tym momencie objęła i mocno przytuliła.

– Tak, możemy się tam pobawić w berka albo chowanego. Albo powspinać na drzewa. Lasse zrobił chmurną minkę. Astrid myślała, że chłopiec się rozpłacze. Ale tego nie zrobił. – Carl i Esse też się ze mną bawili w berka – wyszeptał opornie. Astrid miała wrażenie, że wielka dłoń wnika w jej klatkę piersiową, wyciąga z niej serce i ściska na jej oczach.

– Wiem, Lasse.

– Kiedy będę mógł wrócić do domu? Przełknęła ślinę.

– Mówiłam ci już, że zostaniesz ze mną, maleńki. Nie chciała się tak do niego zwracać, bała się, że go to odstraszy. Znowu przełknęła ślinę. Weź się w garść i rób swoje. To były słowa jej matki. Słyszała je tak często w ciągu swojego życia, że wypaliły się w niej. Energicznie odchrząknęła i wskazała na szarą kamienicę z białymi drzwiami wejściowymi.
– Widzisz ten dom? To w nim mieszkam. Deszcz skapywał jej za kołnierz, chusta na głowie była całkowicie przemoczona. Kiedy sięgnęła do kieszeni płaszcza, aby wyjąć klucz, z budynku wyszła sąsiadka. Astrid poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Jednocześnie zrobiło jej się gorąco.
– Dzień dobry, pani Terstegen – powiedziała. Sąsiadka spojrzała na Lassego, a przez jej twarz przemknął uśmiech.
– No, kogo my tu mamy? Jesteś słodkim chłopczykiem. Jak masz na imię?

– Lasse – przedstawiła go pospiesznie Astrid. Pani Terstegen spojrzała najpierw na nią, potem na niego. Prawdopodobnie zastanawiała się, kim są dla siebie ta kobieta i dziecko. Policzki Astrid płonęły.

– Chodź, Lasse. – Pchnęła go lekko, chcąc, by wszedł do środka, po czym rzekła do sąsiadki: – Miłego dnia.
– Nawzajem, panno Ericsson. Czy podkreśliła słowo „panno”? Bzdura, wmawiam to sobie. Drżącymi rękoma Astrid wyjęła ze skrzynki pocztę: dwa listy zaadresowane do właścicielki mieszkania, u której wynajmowała pokój, pogniecioną, wilgotną ulotkę reklamową domu towarowego i kartkę od brata. Lasse zmarszczył nos.
– Bleee, ale tu śmierdzi. Mimowolnie się zaśmiała.
– To normalny zapach. Przyzwyczaisz się do niego. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Kiedy szli po schodach, ponownie spojrzała na swojego małego synka – dziecko, które zaraz po porodzie musiała zostawić w rodzinie zastępczej. Nie miała wtedy wyboru, opuściła Vimmerby w pośpiechu. Teraz jej syn był razem z nią – i znowu nie miała wyboru. Wolałaby sprowadzić syna z własnej inicjatywy. Bo los obrócił się na jej korzyść. Bo mogła w końcu być jego matką i opiekować się nim. Ale los znowu potasował karty. Czuła się dziwnie, mając syna przy sobie, tutaj, w tym domu, w tym mieście.
– Czasami na klatce zalatuje mokrym psem, chociaż nikt w kamienicy nie trzyma psa – paplała, mając nadzieję, że poprawi mu humor. Lasse spojrzał na nią poważnie.
– Ale znam kogoś, kto ma psa – mówiła dalej, otwierając drzwi do mieszkania

– Lubisz psy, prawda? Jej syn milczał. Rozejrzał się po wąskim korytarzu. Astrid stłumiła westchnienie.

– Chodź, pokażę ci, gdzie mieszkam. Miała do dyspozycji tylko ten jeden pokój, w którym spała i jadła, odpowiadała na pocztę i czytała książki.

– Gdzie jest mój pokój? – zapytał Lasse, gdy zdjęli płaszcze i wytarli sobie włosy do sucha. Wskazała na łóżeczko, które kupiła za ostatnie pieniądze. Musiała się targować tak bardzo, że aż było jej wstyd. Nie została jej ani jedna korona. Może mogłaby poprosić szefa o małą zaliczkę? Ciągle brakowało jej pieniędzy. Często musiała rezygnować z podróży do Kopenhagi i odwiedzin syna. Na szczęście na początku tygodnia matka znowu przysłała jej paczkę z żywnością: chlebem, garnuszkiem solonego masła, kiełbasą, serem, a nawet małym ciastem. Bez tych regularnych paczek byłaby w kropce.
– Usiądź na łóżku, Lasse. Na pewno jesteś głodny. Moja mama przysłała nam pyszny ser. Zamilkła, zirytowana tym, że nie powiedziała „twoja babcia”. Ale czy to by go nie przytłoczyło? Przecież nie znał swoich dziadków. Astrid usiadła ciężko na łóżku, które znajdowało się tuż obok łóżeczka Lassego. Nagle poczuła, że wszystko się na nią wali. Nie poradzi sobie z opieką nad Lassem. Co ja sobie myślałam? Cóż za głupi los! Jak mam być dobrą matką? Jak zapewnię mu warunki takie, jakie miał u Marie? Sama ledwo sobie radzę.
– Jesteś smutna? – Lasse wyciągnął do niej rękę, a ona ją delikatnie uścisnęła.
– Może trochę.
– A dlaczego?
– Ponieważ… ponieważ muszę przyzwyczaić się do tak wielu rzeczy.
– A w myślach dodała: Zupełnie jak ty. Lasse zrobił poważną minę i skinął głową. Astrid poczuła kluchę w gardle i znowu serce ścisnęło się jej boleśnie. Ciągle to serce – pomyślała zatroskana, ale wyprostowała ramiona. Weź się w garść! Dla niego ta sytuacja jest o wiele cięższa niż dla ciebie.
– Chodź, dostaniesz kromkę chleba i gruby kawałek sera.
– Nie jestem głodny. – Rozglądał się po pokoju, jakby zastanawiał się, co tu robi. I czy zdoła w tym miejscu wytrzymać przez jakiś czas. I jak długo to potrwa. – Czy mama przyjedzie i mnie zabierze?
Jego słowa zabrzmiały tak, jakby z góry znał odpowiedź i nie chciał jej usłyszeć.
– Marie jest bardzo chora, Lasse – odpowiedziała łagodnie Astrid. Matka zastępcza chłopca miała coś z sercem. Cóż, serce ciągle przysparza problemów – pomyślała Astrid, gdy dowiedziała się o jej chorobie. Człowiek albo ma chore serce, albo obolałe z zupełnie innych powodów: smutku, samotności, winy, wstydu, nieszczęśliwej miłości. Wszystkiego naraz. Astrid odcięła dwie kromki chleba, posmarowała je masłem i ułożyła na dwóch talerzach. Potem wzięła gomółkę sera i popatrzyła na nią w zamyśleniu. Co teraz będzie? Jak sobie poradzę? Jak mam troszczyć się o syna, który mnie tak bardzo potrzebuje? Uniosła wzrok i spojrzała na niego. Siedział na łóżku i machał nogami. Za każdym razem, gdy odwiedzała go w Kopenhadze, był nieco wyższy. „Pewnego dnia będziesz sięgał głową do sufitu” – zażartowała podczas swojej ostatniej wizyty. Nie, podczas przedostatniej – poprawiła się. Podczas ostatniej wizyty spakowała jego rzeczy w małą walizkę i bezradnie patrzyła, jak chłopiec żegna się z Carlem i Essem, a wreszcie z siostrą swojej zastępczej matki, która się nim tymczasowo zajmowała. Kobieta powiedziała wtedy
do Lassego ściszonym głosem: „Musisz być teraz dużym, rozsądnym chłopcem, dobrze?”. Astrid stała wtedy w drzwiach, czując w gardle kluchę wielkości kurczaka, w żołądku rwanie, a w sercu boleść. Lasse ma być rozsądnym chłopcem. A czy ona kiedykolwiek była rozsądna? Odkroiła plaster sera, podzieliła go na mniejsze kawałki i ułożyła je na dwóch talerzach. Jeden podała Lassemu, ale on pokręcił głową.
– Musisz coś zjeść.
– Nie jestem głodny. Odwrócił głowę w drugą stronę, a ona postawiła talerz obok niego na łóżku. „Nic nie muszę” – odpowiedziałaby jako mała dziewczynka. Słowami „musisz” i „tak trzeba” nie można było na niej niczego wymóc. Matka nawet nie próbowała; w takiej sytuacji powiedziałaby: „Jak chcesz iść spać z pustym brzuchem, to proszę. W takim razie czekaj do śniadania”. Mała Astrid często wbijała sobie do głowy, że zrobi to lub tamto, a potem ponosiła tego gorzkie konsekwencje. Ale nigdy się potem nie skarżyła, tylko traktowała to jako nowe doświadczenie. Lasse wpatrywał się w ścianę naprzeciwko, gdzie stał wąski regał na książki.
– Jeśli chcesz, później ci coś przeczytam – obiecała, starając się, by jej głos zabrzmiał wesoło, jakby umawiali się na nocną imprezę z noclegiem.
– O nie! – dodała. – Obawiam się, że nie mam ani jednej książki dla dzieci. Ale mogę ci coś opowiedzieć. Niebieskie oczy Lassego zabłysły, a ona poczuła, że ucisk w jej gardle trochę zelżał.
– Lubisz, jak ci się opowiada, prawda? Z wahaniem kiwnął głową, a jej serce podskoczyło radośnie. Może sobie poradzi, może zdoła być dla niego prawdziwą matką. W nocy siedziała w łóżku z plecami opartymi o ścianę i kocem na kolanach, wsłuchując się w oddech Lassego. Minęło dużo czasu, nim wreszcie zasnął. Astrid zdawała sobie sprawę, że powinna przespać dwie lub trzy godziny,
ale wiedziała, że nie zdoła zmrużyć oka. Ileż to razy w ciągu ostatnich trzech lat zastanawiała się, czy Lasse o niej myśli, czy za nią tęskni, czy może stopniowo się od niej oddala i z czasem będzie postrzegać ją jak całkiem obcą osobę? Kiedy po raz pierwszy w jej obecności nazwał Marie „mamą”, szybko się odwróciła i przycisnęła dłoń do ust. Lasse mruknął coś przez sen i odwrócił się na drugi bok. Jego pościel zaszeleściła, a Astrid wyobraziła sobie, że wślizguje się do niego pod koc i przytula się do jego ciałka. Pewnego dnia zdobędzie się na odwagę i to zrobi. Jej tryb życia miał się teraz całkowicie zmienić. Była samotną matką mającą pod opieką swoje dziecko. Pragnęła tego przez trzy długie lata, a teraz, kiedy jej marzenie się ziściło, żołądek kurczył się jej boleśnie
ze strachu i napięcia. Astrid zamknęła oczy. Poradzę sobie. Do tej pory zawsze sobie radziłam, więc i teraz dam radę. Nawet jeśli prawie za każdym razem musiała dążyć do celu okrężną drogą”.

(Fragment powieści „Astrid Lindgren” Suzanne Lieder w przekładzie Barbary Niedźwieckiej).