Margareta Strömstedt (ur. 1931) jest dziennikarką i pisarką. Pojawiła się w życiu Astrid w latach sześćdziesiątych, kiedy dostała zlecenie napisania jej biografii. Przyjaźń wkrótce objęła całą rodzinę Strömstedtów i Astrid stała się częstym gościem w ich domu. Często zdarzało się, że wymyślały razem piosenki. Astrid zawsze zjawiała się na uroczystościach rodzinnych u Strömstedtów, a dzieci Margarety znały ją tak dobrze, że zajęło im kilka lat, zanim zdali sobie sprawę, że „ciocia Astrid” i słynna autorka to jedna i ta sama osoba. Biografia Astrid Lindgren uznawana jest za najważniejsze dzieło o życiu i twórczości autorki.
Wywiad Natalii Grzeszczyk z Margaretą Strömstedt
Natalia Grzeszczyk: Smalandia, tutaj urodziła się Astrid Lindgren. Ten region był tłem dla najpiękniejszych wspomnień z jej dzieciństwa. Kiedy odnajduje się Smalandię w jej książkach, nie można oprzeć się porównaniu, że to druga Nibylandia, wyjęta ze świata Piotrusia Pana i umiejscowiona na południowym-wschodzie Szwecji.
Margareta Strömstedt: Tak, to stara szwedzka tradycja, postrzegać Smalandię jako miejsce pełne żartów i ciężkiej pracy. Na początku XX wieku mieszkali tam przede wszystkim rolnicy. Słynęli ze specyficznego poczucia humoru i wspaniałych opowieści. Sama pochodzę ze Smalandii. Mój ojciec uwielbiał dowcipkować, zawsze miał w zanadrzu jakąś śmieszną historyjkę. Kiedy poznałam Astrid, połączyły nas właśnie sylwetki naszych ojców. Jej, Samuel August, był dokładnie taki sam jak mój. Mieszkańcy Smalandii pojawili się w Szwecji dwa pokolenia przed naszymi rodzicami, byli osadnikami z pogranicza Francji i Belgii, nazywano ich Walonami. I już wtedy słynęli z ogromnego poczucia humoru. Szwedzki humor często rodzi się jeszcze w umyśle dziecka. W opowieściach Astrid ze Smalandii pełno jest postaci, które wydawać by się mogły bardzo surowe i wymagające, ale i tak zawsze okazuje się, że obdarzone są ogromnym poczuciem humoru. Z niego właśnie słynęła sama Astrid. Z wiecznie towarzyszącego jej uśmiechu i wyjątkowego wyczucia ironii. Na przykład, historyjka o Emilu, który pobierał opłaty od każdego, kto chciał przejść przez bramę. Otwierał ją i zamykał kilka razy z rzędu, za każdym razem pobierając od przejeżdżającego drobną opłatę, bo miał smykałkę do interesu. Emil jest połączeniem cech jej ojca i brata. Samuel August uwielbiał opowiadać takie historyjki.
NG: Skoro już mowa o tym, po kim dziedziczyli cechy bohaterowie książek Astrid, porozmawiajmy o niej samej. Ona, ze swoim temperamentem i humorem, przypominała mieszankę Lisy z Bullerbyn i Pippi Pończoszanki.
MS: Lisa z Bullerbyn i Pippi Pończoszanka są od początku do końca zmyślonymi postaciami, ale posiadają wiele cech Astrid. Bardzo interesujące jest śledzenie jej inspiracji. Ona zawsze czerpała ze wspomnień swojego dzieciństwa. Były dla niej bardzo ważne. Na przykład, trzydzieści pięć lat temu jeździłyśmy z Astrid pomiędzy Vimmerby i Sztokhomem co najmniej dwa razy w miesiącu, jeżeli nie było za dużo śniegu. Zatrzymywałyśmy się zawsze w jej magicznym, starym, czerwonym domu – nazywanym Näs. Rodzice Astrid wybudowali później większy, żółty dom. Ale czerwony nadal tam stał, a Astrid lubiła do niego wracać. Nie napisała nic, co czerpałoby z jej późniejszego życia.
NG: Jak zaczęła się ta przyjaźń?
MS: Pierwszy raz spotkałyśmy się w dniu sześćdziesiątych urodzin Astrid. Pracowałam wtedy w szwedzkim radio i robiłam o niej program. Zdecydowałyśmy pojechać do Vimmerby. Zostałyśmy tam tydzień i zaprzyjaźniłyśmy się. Przez trzydzieści pięć lat, dzwoniła do mnie codziennie rano, zapytać co słychać. Nawet, kiedy byłam w Stanach Zjednoczonych, albo Kapsztadzie. Zawsze łączyła nas wyjątkowa więź. Z tych trzydziestu pięciu lat naszej przyjaźni jest tyle pięknych wspomnień, że ciężko wybrać jedno. Na pewno bardzo ważne były dla mnie spędzone na wspólnych rozmowach noce w Näs. Ona spała na dużym łóżku swoich rodziców, ja spałam na małym narożniku, na którym Astrid sypiała kiedy była nastolatką. Wspaniale się z nią rozmawiało. Zawsze była zainteresowana tym, co się u ciebie działo. Potrafiła słuchać. Bardzo dużo rozmawiałyśmy o naszych ojcach, o Smalandii. Ludzie stamtąd znani byli z ogromnej oszczędności. Nie mieli masła na chlebie, jeżeli potrzebowali sera. Taka była jej matka, o której nie mówiła tak chętnie jak o ojcu. Była kobietą surową, nie pozwalała dzieciom na tak wiele. On zawsze myślał przede wszystkim o dzieciach, chciał mieć je blisko siebie.
NG: Taką samą miłością Astrid darzyła swoje dzieci. Kiedy miała 18 lat zaszła w ciążę z mężczyzną, z którym nie chciała mieć nic więcej wspólnego. W małej Smalandzkiej społeczności wywołało to ogromny skandal. Astrid postanowiła wyjechać do Sztokholmu. To były dla niej ciężkie czasy. Dzięki Evie Andén, adwokat broniącej praw kobiet, mogła urodzić syna Larsa w Kopenhadze w jedynym szpitalu w Skandynawii, w którym odbierano porody bez informowania o tym władz. Mały Lasse trafił do rodziny zastępczej, a Astrid wróciła do Sztokholmu, żeby zorganizować sobie życie – pracę, mieszkanie. Zapisała się na kurs stenotypii. Po paru latach mogła już sprowadzić syna. Wyszła za mąż, na świat przyszła jej córka – Karin. I to właśnie Karin wymyśliła pewnego wieczoru najwspanialszą na tym świecie marchewkoworudą dziewczynkę.
MS: Karin zachorowała na zapalenie płuc. Astrid siadała przy jej łóżku i opowiadała historie. Aż pewnego razu Karin zapytała: – Możesz opowiedzieć mi coś o Pippi Pończoszance? Astrid odpowiedziała: – Co? Nie wiem, o kim mówisz… To było imię, którego Karin nigdy wcześniej nie wspominała. Oczywiście, Astrid zaczęła opowiadać. I jak sama mi kiedyś powiedziała, tak śmieszne imię musiało należeć do bardzo zabawnej dziewczynki, która mogła wywrócić cały świat do góry nogami.
NG: Ale nie tak łatwo było Pippi dotrzeć do czytelników. Wydawcy na początku powiedzieli stanowczo „nie”.
MS: „To najpaskudniejsza, najokropniejsza dziewczynka, o jakiej słyszałem. Pozwólcie mi być ostatnią osobą, która ją poznała. Nie chcemy nikogo takiego jak ona.” To były słowa bardzo znanego i poważanego krytyka, Johna Landqvista. Tak zaczęła się mała wojna o tę niecodzienną dziewczynkę. Pierwsze wydawnictwo nie zgodziło się na publikację książki o niej. Jego właściciel, Gerard Bonnier stwierdził wtedy: „Mam nadzieję, że moje dzieci nigdy nie poznają tej okropnej dziewczynki”. Książka została opublikowana w 1945. To rozpoczęło dyskusję dotyczącą praw dzieci, ich wychowywania bez kar cielesnych. Astrid była głosem w międzynarodowej dyskursie, który uświadamiał, że dzieci powinny być postrzegane jako twórcze, wartościowe istoty, tak samo zasługujące na szacunek jak każdy dorosły. To było bardzo ważne.
NG: Astrid pierwszą książkę – Zwierzenia Britt-Marii – wydała mając 37 lat. Od kiedy zyskała większą sławę i zauważyła, że może mieć realny wpływ na podejmowane przez państwo decyzje, walczyła ze wszystkim, co jej zdaniem było niesprawiedliwe i złe. Kiedyś zabrała głos w dyskusji dotyczącej traktowania zwierząt hodowlanych. Sprawa skończyła się tym, że na swoje osiemdziesiąte urodziny w prezencie od premiera otrzymała ustawę o ochronie zwierząt. Jest taka ilustracja z opowiadania o Pamperipossie, na której minister finansów czyta Emila ze Smalandii a przed nim stoi Astrid i rozpruwa jego ogromny brzuch, a z niego wysypują się pieniądze. Po opublikowaniu tej historii ówczesny minister finansów stwierdził, że Astrid Lindgren zna się na pisaniu bajek, a nie na matematyce i ekonomii. A ona odpowiedziała, że w takim razie powinni zamienić się zawodami, bo życie nauczyło ją nieźle liczyć, za to on świetnie opowiada bajki. Ale przede wszystkim, walczyła o prawa dzieci.
MS: Ogromne znaczenie miały jej książki, oczywiście. Kiedy chodziłyśmy na zakupy do centrum handlowego, przeważnie nie mogła z niego wyjść. Każdy chciał z nią porozmawiać, przytulić ją. Była bardzo popularna w Niemczech. Pojechała tam na otwarcie jakiejś wystawy. Wiedziała, że tam wychowywanie za pomocą klapsa jest na porządku dziennym. W Niemczech nie postrzegano dzieci, jako indywidualności mających prawo do wolności. W jednym z miast Astrid opowiadała o prawach dziecka. Jednym z rezultatów było to, że dwóch niemieckich chłopców, uciekło tylko z plecakami do Szwecji. Pewnego ranka pojawili się w mieszkaniu Astrid i chcieli już u niej zostać. Pamiętam to. Odmówienie im, było dla Astrid bardzo ciężką decyzją.
NG: Ona pierwsza chyba zaczęła mówić w opowiadaniach dla dzieci o śmierci. Przyznam, że Bracia Lwie Serce są jedną z najważniejszych dla mnie książek.
MS: Dla mnie również. Temat śmierci był zakazany. Nie mówiło się o niej przy dzieciach, ani w kontekście rozmów o dzieciach. Astrid była pierwsza. Nie sądzę, aby ludzie zdawali sobie sprawę z tego, jak silną osobą była, wymagającą wobec siebie samej i zdeterminowaną. Olle Hellbum, reżyser większości jej filmów, opowiadał mi, że Astrid potrafiła wywrócić całe jego plany zdjęciowe do góry nogami, jeżeli coś jej zdaniem było niewystarczająco dobre.
NG: A kto jest ukochaną postacią z książek Astrid, dla autorki jej biografii i wieloletniej przyjaciółki?
MS: Emil. To prawdziwe dziecko. Ze wspaniałym poczuciem humoru. Zawsze starający się dawać z siebie wszystko. Sumiennie otwierać i zamykać bramę. Uwielbiam go. Astrid, pisząc o dzieciach, słuchała dziecka, które było w niej samej. Jej fantazja uskrzydlała, odkrywała dziecko w każdym, kogo spotkała.
fot. © Caroline Andersson