Trudno pisze się recenzje książek dotykające nas swoją treścią, atmosferą, przekazywanym ładunkiem emocjonalnym, uważane przez nas za po prostu genialne. Bo jak dokładnie opowiedzieć o tym, co czuliśmy podczas czytania mistrzowsko skonstruowanej opowieści, jeśli najbardziej prawidłowym rozwiązaniem zdawałoby się po prostu powiedzenie Sam/Sama to przeczytaj, a zrozumiesz? Recenzja Miejsca na ziemi Umi Sinhy od Wydawnictwa Marginesy będzie dla mnie właśnie taką trudno piszącą się recenzją - bo mam wrażenie, że po genialnej Fridzie (KLIK) natrafiłam na kolejną opowieść, o której nie dam rady zapomnieć, nieco baśniową, trochę egzotyczną, ale przede wszystkim - tragiczną i przy tym piękną.
Miejsce na ziemi to saga rodzinna, opowiadana z perspektywy trzech spokrewnionych ze sobą osób. Jej początek otwiera krótki epizod z życia dwunastoletniej Lili Langdon, który rozegrał się na przyjęciu z okazji urodzin jej ojca. Matka Lili wręcza mężczyźnie ręcznie tkany obrus (dziewczynka nie może dostrzec, co dokładnie przedstawiają misterne hafty), po którego odsłonięciu goście uciekają w popłochu, a ojciec zamyka się w gabinecie, w którym popełnia samobójstwo. Wtedy rozpoczyna się narracja właściwa - obejmująca lata okrutnego panowania brytyjskiego na indyjskich ziemiach aż do okresu po pierwszej wojnie światowej, toczona przez babkę Lili, jej ojca oraz samą Lilę.
W miarę czytania kolejnych stron poznajemy coraz większe części historii rodziny. Początkowo niejasna, powoli zaczyna przypominać układankę, w której wszystkie elementy stają się dla nas coraz bardziej logiczne. Jednocześnie czujemy, że tajemnice poprzednich pokoleń, choć przemilczane, w tragiczny sposób odbijają się na kolejnych generacjach, które żyją w poczuciu winy odbierającym im radość i beztroskę. Z narratorów jedynie Cecily jest pełną radości, optymistyczną i niezwykle niewinną młodą dziewczyną - jej dziewczęcy brak zmartwień jednak nie potrwa długo. Bestialskie wydarzenia, z którymi los Cecily będzie związany, w pewien sposób naznaczą całą rodzinę cierpieniem. W tym kontekście przypomina się Dygot Jakuba Małeckiego albo Osobliwe przypadki Avy Lavender Leslye Walton - w których, tak jak i w Miejscu na ziemi, zarówno pierwszemu pokoleniu, jak i kolejnym, nie jest dane żyć, nie będąc dotykanym kolejnymi tragediami. I choć każdy z bohaterów ma wady i wcale nie jest moralnie nieskazitelny, nie można nad ich losem pochylić się bez żalu. Dla mnie najbardziej przejmujące były wątki dwóch osób - Arthura, wiele lat żyjącego z myślami, żenie dał rady (obronić, uratować, spełnić obowiązku), i Miny, milczącego świadka kolejnych perypetii oddalonej od niej rodziny, która nie może właściwie nic z nimi zrobić - a gdy dostanie szansę, by coś rzeczywiście zmienić, przez długi czas nie starczy jej na to odwagi ani umiejętności.
Sinha idealnie dokłada kolejne klocki do budowli, którą jest jej powieść - pokazując egzotyczną atmosferę Indii (przy opisach dzieciństwa Henry'ego wręcz czuje się ten kraj tak, jakby się w nim było), odmalowując realia opisywanych czasów wraz z ich konfliktami klasowymi i rasowymi, a także genialnie konstruując postaci. Bohaterowie autorki są niezwykle wiarygodni - tak bardzo, że mam wrażenie, jakbym czytała zbeletryzowaną biografię, a nie opowieść całkowicie fikcyjną (choć zawierającą oczywiście prawdziwe wydarzenia historyczne w tle). Egzotyką, klimatem, skrywanymi tajemnicami Sinha porywa nas od pierwszej strony - i nie pozwala o książce zapomnieć jeszcze długo po tym, jak poznamy rozwiązanie. Chyba jak nigdy wcześniej cieszę się, że autorka pozostawiła otwarte zakończenie - które daje nadzieję na to, że pasmo nieszczęść mimo wszystko zostanie jeszcze przerwane.
Muszę jeszcze pochylić się nad samym wydaniem, które godnie reprezentuje zawartą w książce treść. Pierwszy raz widzę zupełnie nową książkę, która ma okładkę jakby lekko przybrudzoną,spłowiałą, poszarzałą, w zgaszonej tonacji - i jestem tym pomysłem (oraz jego wykonaniem) zachwycona. Dzięki niej Miejsce na ziemi przypomina nieco książkę, którą kiedyś widzieliśmy w domu, ale nie śmieliśmy do niej zajrzeć, i którą znajdujemy po wielu latach na strychu, by odkryć jej tajemnice. Wielkie ukłony także dla tłumacza i redakcji, którzy sprawili, że w polskim przekładzie książka ta brzmi żywo i prawdziwie.
Tę recenzję pisze mi się trudno - wiem, że nie jestem w stanie oddać nią nawet połowy uczuć, które teraz, po lekturze, w sobie noszę. Miejsce na ziemi to książka piękna, choć smutna, pełna tęsknoty, bólu, ale także nadziei. Można zwrócić w niej uwagę na jeden wybrany wątek - miłości, rodziny, tragedii, uprzedzeń, zagubienia, szaleństwa - można też do niej wracać, odkrywając w niej za każdym razem coś nowego. Sinha w swoim debiucie wykorzystała wieloletnie doświadczenie jako wykładowca pisania, serwując nam idealną konstrukcję i technikę, w treści zaś mistrzowsko pokazała swoją ogromną wrażliwość. Jestem zachwycona.