Zelda – towarzyszka życia wiecznie w niej zakochanego Francisa Scotta Fitzgeralda, autora Wielkiego Gatsby’ego – stała się symbolem swoich czasów.
Była kobietą wyzwoloną. Niezwykle atrakcyjną i ambitną. Prawdziwą ikoną swoich czasów, bo to właśnie lata dwudzieste stworzyły współczesny model gwiazdy towarzystwa, ekranu, sceny. To Zelda – wciąż na nowo portretowana na łamach książek Fitzgeralda – stała się królową epoki jazzu.
Piękność Alabamy, dziecko zamożnej rodziny amerykańskiego Południa, duszące się na tradycyjnej, pełnej konwenansów prowincji. Była „zgorszeniem miasta”, zbuntowanym, ekscentrycznym podlotkiem szokującym najpierw rodzinne Montgomery, a potem – u boku sławnego męża – wielki świat. Jej urok polegał na tym, że zawsze była sobą i robiła to, na co przyszła jej ochota. Uroda i naturalność przysparzała jej wielbicieli, a szczerość w życiu i sztuce – najczęściej wrogów.
Ta książka to klucz do zrozumienia twórczości Francisa Scotta Fitzgeralda. Zelda dostarczała mu inspiracji, była archetypem postaci jego powieści, muzą, siłą napędową życia i jego największą miłością. Razem dotarli na szczyt. Dzięki talentowi Scotta i jej wybuchowej osobowości stanowili epicentrum szalonej amerykańskiej bohemy barwnej ery jazzu. Zwiedzali świat, używali życia, podsycając alkoholem wewnętrzny ogień, który ich w końcu strawił.
Dzięki zachowanym listom z częstych okresów rozłąki Zeldy i Scotta opowieść jest nie tylko bardziej fascynująca i romantyczna, ale wręcz namacalnie prawdziwa.
„W lipcu 1918 roku, z górą miesiąc po ukończeniu szkoły, Zelda poznała w klubie podmiejskim Scotta Fitzgeralda. Był upalny sobotni wieczór i nie miała ochoty iść do klubu, ale proszono ją, żeby coś zatańczyła, więc wreszcie uległa i wykonała Taniec godzin. Scott, porucznik 67. pułku piechoty, przybyły do obozu Sheridan w połowie czerwca, przyglądał jej się ze skraju parkietu i niemal natychmiast zapytał, czy ktoś z obecnych jest jej znajomym. Odpowiedziano mu, że to absolwentka miejscowej szkoły średniej, o wiele dla niego za młoda. Nigdy jednak nie widział istoty piękniejszej niż ta żywa dziewczyna o długich złotych włosach, więc poprosił, żeby go jej przedstawiono. Zelda wspominała po latach, że kiedy ze sobą tańczyli, «pod jego łopatkami zdawała się tkwić jakaś niebiańska siła, która odrywała nogi od ziemi i utrzymywała w jakimś ekstatycznym zawieszeniu, jakby potajemnie cieszył się umiejętnością latania, a chodząc, czynił ustępstwo na rzecz przyjętych obyczajów». Od momentu zawarcia znajomości czuli do siebie nieprzeparty pociąg, bo jeśli kiedykolwiek para miała identyczne zachcianki, skonstatował później Edmund Wilson, to właśnie Zelda Sayre i Scott Fitzgerald. Być może uroda i młodość kazały im się sprzymierzyć przeciw trzeźwiejszemu światu zewnętrznemu. Byli nawet do siebie podobni”. (fragment powieści)