Żadna wojna nie jest nieuchronna, dopóki nie wybuchnie
Zamach w Sarajewie na austriackiego następcę tronu, arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, w którym zginął on sam i jego żona, Zofia Chotek, dokonany przez zamachowca serbskiej organizacji nacjonalistycznej Czarna Ręka, Gawriło Principa, jest uznawany za bezpośrednią przyczynę wybuchu I wojny światowej. Oczywiście zarówno ten, jak i wszystkie inne konflikty zbrojne na świecie, miał bardzo złożone i głęboko osadzone w przeszłości przyczyny - ich początków można doszukiwać się w konsekwencjach ładu terytorialnego wprowadzonego niemal sto lat wcześniej przez Kongres Wiedeński - bez dwóch zdań Wielka Wojna wybuchłaby tak czy siak, może tylko pod innym pretekstem. Można jednak snuć rozważania, czy historia Europy potoczyłaby się inaczej (nie sądzę), gdyby zamach nie doszedł do skutku - zwłaszcza, że niewiele brakowało, a rzeczywiście tak by się stało.
Na 28 czerwca 1914 roku zaplanowano kilka zamachów, których wykonanie z różnych przyczyn zawiodło (zawodna broń, niewybuchające bomby, fatalne umiejętności strzeleckie) i gdyby nie pomyłka szofera arcyksiążecej pary - wjazd w ślepą uliczkę Sarajewa, niemal pod nogi niczego nie spodziewającego się zamachowca, który, zdziwiony, oddał śmiertelne strzały w kierunku swoich ofiar - gdyby nie ten fatalny, niewiarygodny wręcz zbieg okoliczności... no właśnie: co wtedy? Czy rzeczywiście losy świata zależały od przypadku, błędu pojedynczego człowieka, pechowej koincydencji? Ian Thornton wokół takich oto rozważań osnuł fabułę swojej debiutanckiej powieści O człowieku, który podpalił wiek dwudziesty, choć wcale tego nie chciał.
Jej bohaterem jest Johan Thoms – postać fikcyjna, choć w fabule występuje w roli feralnego szofera arcyksiążęcej pary, który 28 czerwca 1914 roku popełnił fatalną w skutkach pomyłkę. Wydarzenie to miało potężne, dalekosiężne konsekwencje, jednak nie tylko dla świata, ale też dla i tak nie do końca stabilnej psychiki Johana oraz jego dalszego życia. Przekonany, że to jego błąd stał się przyczyną udanego zamachu, a co za tym idzie – że jest winny wybuchu wojny i śmierci milionów istnień ludzkich, stopniowo pogrąża się w szaleństwie, nie radząc sobie z tą świadomością. Jego reakcją jest trwająca całe życie ucieczka – także w dosłownym znaczeniu tego słowa – przed odpowiedzialnością za swój czyn, zaś każdy kolejny konflikt wybuchający na świecie (wojna domowa w Hiszpanii, nazizm w Niemczech, Wielki Kryzys, II wojna światowa, zimna wojna, itd.), jako konsekwencja Wielkiej Wojny, tylko utwierdza Johana w przekonaniu o jego winie, generuje kolejne wyrzuty sumienia i coraz bardziej pogrąża go w chorobie psychicznej. Lata tułaczki po Europie to zarówno ucieczka przed odpowiedzialnością, przed sobą samym, jak i przytłaczającym poczuciem winy – nie tylko za śmierć milionów anonimowych ofiar, ale również / przede wszystkim – jego najlepszego przyjaciela, poległego pod Sommą. Johan opuścił rodziców, nie mając odwagi spojrzeć im w twarze, odszedł od ukochanej kobiety, czując się niegodnym jej uczucia i tęsknił za nią do końca. Niszcząc całe swe dotychczasowe życie i zrywając wszelkie więzy łączące go z przeszłością, szukał sposobu, by móc cofnąć czas, naprawić swój błąd. Na swojej drodze spotyka różnych ludzi, równie mocno doświadczonych i okaleczonych przez los, z kilkorgiem z nich połączy go długotrwała przyjaźń, będąca dla niego rodzajem ukojenia. Do pewnego stopnia znajduje wytchnienie pisząc fikcyjne historie, będące jednak ukrytym wyznaniem winy, jednak wszystko to nie powstrzymuje, a tylko spowalnia postęp szaleństwa.
Największą tragedią Johana Thomsa jest świadomość braku kontroli nad własnym życiem, przypadkowość losu oraz rola zbiegu okoliczności w dziejach świata – szczególnie dokuczliwa, jako pozbawiona logiki, wykluczająca racjonalne następstwo wydarzeń, dla niego jako mistrza szachowego. W swym szaleństwie, kłócącym się z logiką szachisty, nie dostrzega on – lub nie chce dostrzec – że wszystko ma swoje głębsze i bardziej złożone przyczyny, tak więc udany czy nieudany zamach niczego w historii tak naprawdę nie zmienił, nie wywołał, co najwyżej – przyspieszył. Johan jednak od dzieciństwa miał inklinacje do choroby psychicznej i całe swoje życie uważał za zbieg nieszczęśliwych okoliczności: gdyby nie zranienie w głowę przez jelenia, nigdy nie poznałby hrabiego Kaunitza, który załatwił mu pracę szofera u gubernatora goszczącego tego konkretnego dnia arcyksiążęcą parę; gdyby nie zakochał się w Lorelei, nie rozkojarzyłyby go myśli o niej i być może nie skręciłby wtedy w ślepą uliczkę, robiąc prezent zamachowcowi. Każdy z nas miewa chwile, kiedy chciałby cofnąć czas, podjąć inne decyzje, zrobić coś inaczej – problem Johana polegał na tym, że te natrętne myśli dręczyły go nieustannie przez całe życie. W połączeniu z przytłaczającym poczuciem winy i wyrzutami sumienia, całkowicie zrujnowały jego psychikę i zniszczyły życie.
W tle rozterek i perypetii Thomsa przemierzającego Europę wraz z przyjaciółmi, obserwujemy kluczowe wydarzenia i wielkie tragedie XX wieku, przedstawione przez autora (i Johana) jako konsekwencje Wielkiej Wojny (i błędu Johana). Problem w tym, że właściwie nie wiem, co Thornton konkretnie chciał przekazać czytelnikowi; sygnały, jakie wysyła w kierunku odbiorcy, są w moim mniemaniu sprzeczne. Przez fabułę przewija się wciąż jedna refleksja – o tym, jak błąd pojedynczego człowieka zaważył na losach świata, jak niefortunny zbieg okoliczności rozpętał spiralę konfliktów ciągnących się przez cały XX wiek, aż po dziś dzień. Jasne, takie rzeczy miały miejsce w historii, niejeden raz błahe z pozoru wydarzenie miało dalekosiężne skutki – jednak w przypadku zamachu w Sarajewie pomyłka szofera nie miała takiego znaczenia, nie była przyczyną wybuchu wojny, a jedynie pretekstem, a to zasadnicza różnica. Przykład autor wybrał sobie niefortunny – rozumiem, że chciał w ten sposób zilustrować swoją tezę o roli przypadku w dziejach, ale co chciał osiągnąć deprecjonując ją szaleństwem przekonanego o jej słuszności bohatera?
Inną kwestią jest przeświadczenie samego protagonisty o swojej winie i o tym, że jego błąd stał się przyczyną ogólnoświatowych konfliktów – z fatalistycznymi odczuciami Johana, które miały realny i tragiczny wpływ na jego życie, nie sposób dyskutować; w odbiorze lektury przeszkadzała mi niespójna i dość chaotyczna wizja autora, sprawiająca wrażenie, że on sam się w tym wszystkim pogubił. W tym wrażeniu utwierdza mnie dość irytująca maniera Thorntona, polegająca na nachalnym podkreślaniu motywu przewodniego powieści; ponad czterysta stron wałkowania roli przypadku w historii świata na jednym, konkretnym przykładzie – w dodatku bohatera opętanego swoją idee fixe, jest zwyczajnie drażniące i nużące, bo niemal na siłę wbijane czytelnikowi do głowy. Nie najlepszym rozwiązaniem okazała się również narracja mocno zabarwiona czarnym humorem, nieraz ocierająca się o groteskę, wymuszona lekkość stylu i momentami rozrywkowy ton; zdaję sobie sprawę, że w wielu wypadkach taki zabieg często ujmuje fabule ciężaru gatunkowego (a może autor wzorował się na Przygodach dobrego wojaka Szwejka?), jednak w tym przypadku poważnie koliduje z tragizmem losów bohatera i jest zwyczajnie nie na miejscu.
O człowieku, który podpalił wiek dwudziesty... to w istocie bardzo smutna książka, przesycona fatalizmem, opowiadająca o roli przeznaczenia, o winie i odkupieniu, poszukiwaniu zadośćuczynienia, desperackich, choć przecież skazanych na niepowodzenie próbach cofnięcia czasu, naprawienia dawnych błędów – podczas, gdy nieraz trzeba pogodzić się z tym, że na niektóre rzeczy nie mamy wpływu. Tak więc w wymiarze jednostkowym, losów bohatera, powieść wypada o wiele lepiej, niż kiedy zwrócimy uwagę na jej filozoficzno – refleksyjny aspekt, tak dosadnie, łopatologicznie forsowany i chyba nie do końca przemyślany przez autora, dotyczący roli zbiegów okoliczności i przypadku w dziejach świata. Z mieszanymi uczuciami zostawiam Was z tą książką, bo zdecydowanie jej lektura jest niecodzienną, dziwaczną, odrobinę szaloną przygodą.