W Telewizji Polskiej mamy okazję oglądać serial, na księgarskich półkach pojawiają się kolejne publikacje. „Bodo wśród gwiazd” opowiada nie tylko o tytułowym bohaterze – Eugeniuszu Bodo, lecz także przybliża historię kabaretu i kilkanaście najbardziej znanych postaci piosenki, tańca i filmu. Prawdziwe gwiazdy estrady? Tylko w Polsce!
Zapraszamy do lektury wywiadu z autorką książki – Anną Mieszkowską. Rozmowę przeprowadziła Maria Kieszkowska.
„Gdyby Eugeniusz Bodo żył i występował dzisiaj, nazwano by go celebrytą” – pisze Pani w swojej książce BODO wśród gwiazd. To kontrowersyjne stwierdzenie!
Nie uważam tego sformułowania za kontrowersyjne. Współcześnie uznajemy określenie kogoś celebrytą za pejoratywne. A tak wcale nie musi być. Przed drugą wojną wielu aktorów popularyzowało swój artystyczny wizerunek współpracując z szeroko rozumianą reklamą i nie było to odbierane jako coś nagannego. Ani przez środowisko, ani przez społeczeństwo. Słowo „celebryta” rozumiane, że ktoś „jest znany z tego, że jest znany” (definicję tę w 1961 sformułował Daniel Broorstin) oznacza też kogoś, kto nie jest zawodowcem, a amatorem. Eugeniusz Bodo był nadzwyczaj zdolnym amatorem! Nie on jeden. Jemu udało się osiągnąć szczyt kariery ciężką pracą. Zaowocowało to niezwykłą popularnością. Kiedy przegląda się stare roczniki „Kina”, jest on obecny albo na okładkach, albo w środku numeru. Nie tylko w formie wywiadów, relacji z planu filmowego, ale także w hasłach krzyżówek, w listach od czytelników, prośbach o fotosy z autografami itd.
Bodo to nie tylko wspaniały aktor i kabareciarz. Był człowiekiem-orkiestrą: biznesmenem, restauratorem, pionierem reklamy i amantem kreującym trendy, królem kina i mody. Proszę opowiedzieć o różnych obliczach tego niezwykłego mężczyzny.
To nie jest możliwe do opowiedzenia w kilku zdaniach. Dla mnie wciąż pozostaje człowiekiem tajemniczym. Mam świadomość, że nie wiem o nim wszystkiego. Być może odnajdą się jeszcze dokumenty, które pozwolą na bardziej wiarygodne opisanie „różnych obliczy tego niezwykłego mężczyzny”.
Pani Anno, wiele razy wspominała Pani o tym, że po latach milczenia nareszcie mówimy o przedwojennym życiu artystycznym, powstają książki, audycje, a teraz doskonały serial o Eugeniuszu Bodo w TVP1. Co się stało, że ponownie te historie są dla nas ważne.
Sama się nad tym zastanawiam. Przyszła moda na tamten czas, tamten okres historyczny. Oczywiście, my teraz idealizujemy to przedwojenne życie. Wcale nie było tak barwnie i kolorowo, jak nam się wydaje. Dwudziestolecie międzywojenne to przecież odbudowa struktur państwowych, trudności gospodarcze, głęboki kryzys finansowy. Te historie teatrzyków rewiowych, które powstają i upadają po kilku miesiącach działalności, wyraźnie pokazują, w jakich warunkach społecznych działały. Były gwiazdy, jak Bodo, Ordonka i inni, ale było też wielu głodujących aktorów, tancerzy, muzyków, statystów… Nie dałam do książki, a teraz tego żałuję, wiersza Jerzego Waldena zatytułowanego Statystka w Hollywood. Wiersz, a właściwie wierszowany monolog recytowała Stefania Jarkowska w teatrze Morskie Oko. Autor ogłosił tekst w „Kinie” 15 stycznia 1933. Jest to z życia wzięta opowieść młodej dziewczyny, która jest statystką w amerykańskiej fabryce filmowej. Marzy o roli w filmie. Pisze listy do rodziny w Polsce, że już … zaraz „dostaną tę radosną wieść, że jestem Greta Garbo, Dolores del Rio. A ja już nie chcę sławy – chcę codziennie jeść… (…) Mam najpiękniejsze oczy w Hollywood! A to, że jestem blada… To tylko głód”.
Życie Eugeniusza Bodo to doskonały temat opowieści serialowej. Kto jeszcze z tamtej epoki zasługiwałby na taką opowieść?
Zdecydowanie Fryderyk Járosy! Od lat zabiegam o to, aby powstał o nim film. Może powodzenie serialu „Bodo” rozbudzi zainteresowanie tematem na tyle, że znajdą się chętni, aby kontynuować temat. Zainwestować w następną produkcję o tamtych czasach, tamtych ludziach.
Jest Pani dokumentalistką i archiwistką, wybitną specjalistką z zakresu piosenki i kabaretu przed i powojennego. Czy z powodu pożogi wojennej i czasu, który nie chroni przecież dokumentów, trudno było napisać taką książkę? Czyta się ją z wypiekami na twarzy, bo prowadzi nas Pani jak przez tajemny nieznany korytarz. Skąd Pani to wszystko wie?
Zbierałam materiały do tej książki od 1991 roku. A zaczęłam interesować się tym tematem bardzo wcześnie, dzięki telewizyjnym programom Stanisława Janickiego „W starym kinie”. Miałam zaszczyt i przyjemność poznać jeszcze Stefcię Górską, po materiały o Ordonce poleciałam do Waszyngtonu, a archiwum Fryderyka Járosy’ego przywiozłam od jego córki z Wiednia, byłam na grobie Konrada Toma aż w Los Angeles… W Londynie, do którego jeździłam wiele razy, pamiętano jeszcze Zosię Terné, Ludwika Lawińskiego, Mariana Hemara i wielu innych artystów, którzy po wojnie pozostali na emigracji.
Wracając do Bodo. Jak Pani myśli, co zafascynowało twórców serialu, dlaczego ta wspaniała postać porwała współczesnych. Czy był tak wyjątkowy? Mówiono o nim „polski Rudolf Valentino”, ale on zdaje się nie był zadowolony z tego porównania.
Na to pytanie powinni odpowiedzieć autorzy scenariusza. Bodo miał kompleks nieatrakcyjnego mężczyzny. Zdałam sobie z tego sprawę, gdy wysłuchałam opowieści osób, które z nim występowały w tym ostatnim okresie życia. Mówiono, że on w codziennym życiu nie sprawiał wrażenia amanta. Był powolny, nawet ociężały. Ale na scenie zadziwiał sprawnością ruchową. Gdy prowadził konferansjerkę, skupiał na sobie uwagę całej publiczności.
W książce oprócz opowieści o Eugeniuszu Bodo utrwala Pani pamięć o tamtych latach i ludziach. Pisze Pani m.in. o Zuli Pogorzelskiej, Hance Ordonównie, Fryderyku Járosym, Marianie Hemarze, Renacie Bogdańskiej-Anders. Czy te kariery były osobne, czy wszyscy razem tworzyli ten cudowny fenomen? Czy dopiero na ich tle zajaśniała gwiazda Bodo?
Starałam się tak poprowadzić narrację, aby pokazać karierę Eugeniusza Bodo najpierw na tle wielkich gwiazd tamtego czasu. A potem na tle losów ludzi, z którymi występował już w innych wojennych warunkach. Popełnił błąd, odchodząc od zespołu Henryka Warsa. Gdyby z nimi został, przeżyłby. Przeszedłby cały szlak od punktów zbornych armii Andersa, przez Iran, Irak, Egipt, Palestynę, Włochy… Może to on zaśpiewałby Czerwone maki na Monte Cassino? Pewnie zagrałby w filmie Michała Waszyńskiego Wielka droga, może wyjechałby z wojskowymi czołówkami do Anglii, a nie wykluczone, że wróciłby do Polski.
W książce po raz pierwszy drukowane są tzw. „białe kruki”, niepublikowane dotąd ulotki, programy, zdjęcia. Skąd te skarby?
Pochodzą z wielu źródeł. Zarówno od osób prywatnych: aktorów i ich bliskich, jak i z kolekcji Maryny Wiśniewskiej, która bardzo starannie książkę opracowała graficznie. Wiele materiałów prasowych kupowałam w antykwariacie. Cenny dokument dotyczący Bodo publikuję dzięki odnalezionej w Archiwum Państwowym w Łodzi karcie wymeldowania.
6 marca w niedzielę siadamy przed telewizorem i śledzimy historię Eugeniusza Bodo. Czy obsada aktorska zaskoczyła Panią, a może widziała Pani odcinek pilotażowy?
Nie widziałam odcinka pilotażowego. Trzymam kciuki za powodzenie serialu. Wierzę, że producent i twórcy zrobili wiele, aby stworzyć znakomitą iluzję tamtego czasu.
Dziękuję za rozmowę.