Prawdziwa historia Ireny Sendlerowej

49,90 zł 34,90 zł

Najniższa cena z ostatnich 30 dni: 34,90 zł
  •  
  • Projekt okładki: Anna Pol
  • Data premiery: 24 września 2014
  • Oprawa: twarda
  • Format: 165x235
  • Liczba stron: 336
  • ISBN 978-83-64700-12-5
  • Dostępność: brak w magazynie

Opis

Anna Mieszkowska – autorka głośnej i jedynej biografii Ireny Sendlerowej – prezentuje zweryfikowane fakty dotyczące życia bohaterki, która całą wojnę pomagała Żydom. Organizowała przemycanie dzieci żydowskich z getta; umieszczała je w przybranych rodzinach, domach dziecka i u sióstr katolickich. Mieszkowska mierzy się z legendą, obala mity, podaje przemilczane fakty. Prawdziwa historia Ireny Sendlerowej jest równie wielka jak jej legenda, ale jeszcze bardziej tragiczna i… bardzo ludzka.

Po dziesięciu latach od pierwszego wydania – w nowej, rozbudowanej, poprawionej i uzupełnionej wersji, wzbogaconej zdjęciami i po raz pierwszy publikowanymi dokumentami – autorka przedstawia życie Ireny Sendlerowej także z prywatnej perspektywy. Przede wszystkim dzięki wspomnieniom córki Sendlerowej Janiny Zgrzembskiej, która włączyła się w prace nad książką. Dzięki temu widzimy, jak wojenna działalność Matki dzieci Holokaustu wpłynęła na jej późniejsze życie i niełatwe życie jej najbliższych. „Do przeprowadzenia rozpoczynającej tę książkę rozmowy z Janiną Zgrzembską, córką pani Ireny, zachęciły mnie pytania zadawane przez osoby, które po lekturze książek Matka dzieci Holocaustu. Historia Ireny Sendlerowej (Muza 2004) i Dzieci Ireny Sendlerowej (Muza 2009) odczuwały niedosyt informacji biograficznych o charakterze rodzinnym. Starałam się również wyjaśnić wątpliwości uważnych czytelników. Udało mi się też ustalić i sprawdzić kilka faktów pominiętych we wcześniejszych biografiach” – wyjaśnia autorka.

O tym jak Irena Sendlerowa zmienia się w ikonę (co często przesłania prawdziwego Człowieka), najlepiej chyba wie Autorka jej biografii. Anna Mieszkowska była naocznym świadkiem budowania tej legendy – pięknej i wspaniałej jak działalność Ireny Sendlerowej, jednak często wymagającej faktograficznego uzupełnienia , niekiedy zaś sprostowania.

Prawdziwa historia Ireny Sendlerowej – poprawione i uzupełnione wydanie poprzednich edycji – ukazało się w 71. rocznicę aresztowania przez gestapo siostry „Jolanty” (taki pseudonim nosiła w czasie wojny) i 72. rocznicę powstania Żegoty, których celem było niesienie pomocy prześladowanym przez Niemców Żydom.

Pierwsze wydanie książki Matka dzieci Holocaustu. Historia Ireny Sendlerowej ukazało się w 2004 roku za życia bohaterki, i było przez nią autoryzowane.

Drugie wydanie – ze zmienionym tytułem Dzieci Ireny Sendlerowej ukazało się rok po jej śmierci (2008) i w roku premiery filmu fabularnego produkcji amerykańsko-polskiej (2009).

W obu pierwszych wydaniach na prośbę Pani Ireny pominięto wątki rodzinne.

Książka Prawdziwa historia Ireny Sendlerowej zawiera wyjaśnienie wielu zdarzeń z życia osobistego i zawodowego „siostry Jolanty”, o które pytali uważni czytelnicy wcześniejszych publikacji.

Obecna książka ma dwie nakładające się formy opowieści. Narracji bezpośredniej, w której wykorzystano fragmenty wspomnień, zapisków i notatek Ireny Sendlerowej, towarzyszy taki wybór i układ dokumentów, zdjęć, materiałów prasowych i listów, że stanowi cenne uzupełnienie wiedzy o bohaterce. I może być odczytany jako równoległy archiwalny głos o jej życiu i działalności.

Niezwykle ważnym fragmentem książki jest rozdział zatytułowany Janka, córka Ireny – rozmowa Anny Mieszkowskiej z Janiną Zgrzembską, a także obszerny aneks Dokumenty, w którym odnajdujemy bezcenne listy Ireny Sendlerowej pisane w latach 1994–1995 do Natana Grossa (1919–2005) polsko-izraelskiego pisarza, poety, tłumacza i reżysera filmowego. Do uratowania jego brata (Jerzego Grossa, który żyje w Australii, gdzie jest znanym reżyserem filmów animowanych) przyczyniła się nie tylko Irena Sendlerowa, ale również jej późniejszy mąż Stefan Zgrzembski.

Po raz pierwszy publikowana jest także relacja Sendlerowej Jak ratowałam dzieci z getta warszawskiego (napisana i wygłoszona 1966 roku w Warszawie a w maju 1983 roku w Izraelu).

Irena Sendlerowa, z domu Krzyżanowska, z wykształcenia była polonistką, z zamiłowania działaczką społeczną. Urodziła się 15 lutego 1910 roku w Warszawie. W rodzinie o wielkich patriotycznych tradycjach. Pradziadek ze strony matki – Janiny Krzyżanowskiej – był zesłańcem z powstania styczniowego (1863). Ojciec – Stanisław Krzyżanowski – lekarzem, społecznikiem, który w 1917 roku – roku wielkiej epidemii tyfusu – zaraził się tą chorobą od swoich pacjentów i zmarł w wieku czterdziestu lat. Chociaż Irena Sendlerowa miała zaledwie siedem lat, gdy odszedł jej ukochany ojciec, na całe dorosłe życie zapamiętała jego słowa, że ludzi dzieli się na dobrych i złych. Narodowość, rasa, religia, pochodzenie społeczne i wykształcenie nie mają znaczenia, tylko to, jakim kto jest człowiekiem. Druga zasada, której nauczono ją w dzieciństwie, to obowiązek podania ręki tonącemu. Każdemu, kto jest w potrzebie.

Pierwszego sierpnia 1932 roku Irena Sendlerowa podjęła pracę w Sekcji Pomocy Matce i Dziecku, która działała przy Obywatelskim Komitecie Pomocy Społecznej.

Wiosną 1935 roku Sekcję Pomocy Matce i dziecku zlikwidowano. Irena Sendlerowa przeszła do pracy w jednym z Ośrodków Opieki i Zdrowia, który podlegał Wydziałowi Opieki Społecznej Zarządu Miasta Warszawy. W tym miejscu zatrudnienia zastał ją wybuch drugiej wojny światowej.

„Trzydziestego sierpnia 1939 roku – opowiadała Irena Sendlerowa – odprowadzałam męża. Jechał na front. Staliśmy na peronie wśród tłumu żegnanych i żegnających. Obraz tego pociągu wciąż mam przed oczami. Przypomniała mi się wtedy atmosfera, jaką pamiętałam z okresu pierwszej wojny światowej. Miałam bardzo złe przeczucia, bałam się wojny”.

Dwudziestego ósmego września 1939 roku podpisano kapitulację. W ciągu następnych kilku dni oddziały niemieckie zajęły stolicę. Irena Sendlerowa prawie natychmiast podjęła działalność w konspiracyjnej PPS (Polska Partia Socjalistyczna). Pełniła tam wiele funkcji. Między innymi dostarczała pomoc pieniężną dla profesorów Uniwersytetu Warszawskiego, którzy znaleźli się w bardzo trudnych warunkach materialnych. Docierała do rodzin, których członkowie zostali uwięzieni lub rozstrzelani. Przynosiła leki i niezbędne środki sanitarne dla tych, którzy ukrywali się w lasach. Interesowała się losem przyjaciół Żydów.

„Już jesienią 1939 roku, kiedy Niemcy nakazali władzom Zarządu Miejskiego zwolnić pracowników Żydów oraz przestać udzielać pomocy biedocie żydowskiej, zorganizowaliśmy najpierw w pięć (Jadwiga Piotrkowska, Jadwiga Deneka, Irena Schultz, Jan Dobraczyński – nasz kierownik, i ja) a potem w dziesięć bardzo zaufanych osób zarówno w centrali wydziału opieki, jak i w ośrodkach terenowych, komórki pomocy Żydom”.

W ramach dawnego Wydziału Opieki Społecznej działał Referat Opieki nad Dzieckiem. Jego zadaniem było kierowanie polskich bezdomnych dzieci do zakładów opiekuńczych. Pod opieką Referatu (nieformalnie) znaleźli się też mali bezdomni mieszkańcy przyszłej dzielnicy żydowskiej.

Pierwszego grudnia 1939 roku wprowadzono obowiązek noszenia przez Żydów opasek z gwiazdą Dawida. Tak samo oznakowano ich sklepy. Powoli ograniczano im swobodę poruszania się. Konfiskowano domy i mieszkania, blokowano konta bankowe, usuwano z pracy w polskich instytucjach. Wreszcie podzielono Warszawę na trzy dzielnice: niemiecką, polską i żydowską. Nastąpiło przemieszczenie ludności. Do dzielnicy żydowskiej przewożono Żydów z innych rejonów kraju. Gdy 16 listopada 1940 roku getto w Warszawie zamknięto, było w nim przeszło 400 tysięcy ludzi (w tym ponad 130 tysięcy przymusowo przesiedlonych). Wydane 15 października 1941 przez Hansa Franka zarządzenie zabraniało Żydom opuszczać getto, a Polakom udzielać im pomocy. Za te przewinienia jednym i drugim groziła kara śmierci.

„Kiedy hitlerowcy postanowili wymordować naród żydowski, nie mogłam na to patrzeć obojętnie – podkreślała pani Irena. – W dzielnicy żydowskiej miała wielu bliskich jej ludzi.

Irena Sendlerowa od pierwszych dni okupacji łączyła oficjalną dawną pracę w Wydziale Opieki z działalnością konspiracyjną bez pomocy jakiejkolwiek (społecznej, politycznej lub wojskowej) organizacji podziemnej. Ponieważ Niemcy bali się epidemii tyfusu, pozwalali Polakom na kontrolę sanitarną w dzielnicy zamkniętej. Najpierw dwie (a później więcej!) pracownice opieki społecznej jako pielęgniarki kolumny sanitarnej miały swobodny wstęp do getta. „Wchodząc do getta, nakładałam opaskę z gwiazdą Dawida. Był to z mojej strony gest solidarności z zamkniętą w getcie ludnością. Chodziło również o to, by nie zwracać uwagi przygodnych Niemców i nie wywoływać nieufności wśród Żydów, którzy mnie nie znali”.

Po zapoznaniu się z tragiczną sytuacją jego mieszkańców, mając kontakty z dawnymi koleżankami, które w getcie zajmowały się dziećmi i młodzieżą, siostra Jolanta (konspiracyjny pseudonim Sendlerowej) podjęła się niezwykle odpowiedzialnej i ważnej roli. Polegała ona początkowo na organizowaniu pomocy doraźnej. Przemycano do getta żywność, ubrania, lekarstwa. Ale to była kropla w morzu potrzeb! Dość szybko zorientowano się, że nie sposób ocalić wszystkich, pomóc większości. Ale można było zorganizować bezcenną pomoc dla najsłabszych mieszkańców getta, czyli dzieci. Ratowano je na wiele sposobów. Wybrany sposób ratowania każdego żydowskiego dziecka był inny. Zależało to od jego wieku, wyglądu, od tego, czy dziecko mówiło po polsku, znało polskie obyczaje, modlitwy, wiersze i piosenki. To warunkowało jego dalszy los po aryjskiej stronie. Bardzo małe dzieci (nawet niemowlęta!) były usypiane luminalem i wywożone w workach, pudłach, drewnianych skrzynkach, w karetce sanitarnej. Nieco starsze dzieci, też uśpione i dobrze schowane, przemycano pierwszym rannym tramwajem, którym kierował zawsze ten sam zaufany motorniczy. Dzieci kilkuletnie, opuszczały getto przez gmach sądów na Lesznie lub kościół, który też miał dwa wejścia i wyjścia. To były bardzo komfortowe drogi ucieczek zarówno dla dzieci, jak i łączniczek Ireny Sendlerowej. Wcale nie rzadko jedyną drogą ratunku były kanały i piwnice domów tuż przy murach getta. Dzieci dużo starsze i młodzież mogły opuścić getto tylko z tak zwanymi brygadami pracy. Wczesnym świtem wmieszane w tłum ludzi dorosłych, wychodziły z nimi do pracy fizycznej po aryjskiej stronie. Za murem łącznicy przejmowali nad nimi dalszą opiekę. Wszystkie dzieci, bez względu na wiek, trafiały najpierw do jednej z dziesięciu tak zwanych domowych placówek pogotowia opiekuńczego. Tu przechodziły (w zależności od potrzeb dziecka) kilkudniowy lub kilkutygodniowy okres aklimatyzacji w nowych warunkach. W tym czasie przygotowywano dla nich fałszywe (ale oryginalne!) dokumenty tożsamości. Uczono je polskich wierszy, piosenek, modlitw. Dbano o ich odżywienie i stan zdrowia. Wraz z nową metryką, czystym ubraniem dostawały szansę na dalsze życie. Niektóre z dzieci trafiały do zaprzyjaźnionych polskich rodzin w Warszawie i poza stolicą. Część umieszczano w zakładach opiekuńczych, które prowadzili księża i siostry zakonne. Pani Irena Sendlerowa zorganizowała też na dużą skalę akcję poszukiwania dzieci żydowskich, które same bądź z pomocą innych osób wydostały się getta i błąkały po ulicach a nawet przedmieściach Warszawy. Dzieci te najczęściej były po traumatycznych przeżyciach. Bywało, że na ich oczach zginęli najbliżsi. Tygodniami, a nawet miesiącami pomieszkiwały w piwnicach, schowkach, ziemiankach. Były w jak najgorszym stanie zdrowia, wymagały opieki lekarskiej i pielęgnacyjnej.

Pomocą dla bezbronnej ludności żydowskiej w warszawskim getcie zajmowały się różne organizacje podziemne, które działały po aryjskiej stronie. Pomoc ta jednak była ciągle niewystarczająca. Ratowały się pokrewne grupy zawodowe, np. artyści ratowali artystów, prawnicy – prawników, lekarze – lekarzy. Dwudziestego drugiego lipca 1942 roku Niemcy (oddział ukraiński i bojówki SS) rozpoczęli Wielką Akcję wywózek do Treblinki. Trwała do 21 września. Dziennie z Umschlagplatzu wywożono ponad sześć tysięcy dzieci, kobiet, starców. Zgładzono wówczas ponad trzysta tysięcy Żydów. Po Wielkiej Akcji zostali w dzielnicy żydowskiej tylko robotnicy, zatrudnieni w zakładach pracujących dla potrzeb Niemców, i nieliczne ich rodziny oraz trochę ukrywających się osób, bez przydziału pracy. Oficjalnie zostało w getcie około 40 tysięcy ludzi, historycy szacują, że jeszcze około trzydziestu tysięcy przebywało tam nielegalnie. W październiku 1942 roku Niemcy nasilili kontrole w instytucjach polskich. Wprowadzono ścisły nadzór nad pracami Wydziału Opieki. Sprawdzano w terenie, czy deklarowana pomoc dociera tam, gdzie podawano. Groziła poważna wpadka, która mogła skończyć się tragicznie nie tylko dla pracowników, ale przede wszystkim dla tysięcy ich żydowskich podopiecznych. Potrzeby były ogromne, a środków coraz mniej. Irena Sendlerowa tak o tym okresie opowiadała: „Jedna z moich koleżanek, Stefa Wichlińska, była zorientowana w mojej trudnej sytuacji. Wiedziała, że nieoficjalnie pomagam Żydom. Poinformowała mnie o działalności nowo powstałej organizacji, powołanej m.in. z inicjatywy znanej pisarki Zofii Kossak-Szczuckiej, która nazywa się Żegota. Było to już w grudniu 1942 roku. Podała mi adres w Śródmieściu, pod który miałam się zgłosić (Żurawia 24 m. 4, piętro trzecie) i zapytać o Trojana. Gdy przyszłam, drzwi otworzył mi – jak się później dowiedziałam – Marek Arczyński i zaprowadził do maleńkiego pokoju w końcu mieszkania (był to duży, pięciopokojowy lokal). Stanęłam przed Trojanem, czyli Julianem Grobelnym. Opowiedziałam mu szczegółowo o naszej konspiracyjnej pomocy Żydom i trudnościach, jakie mamy wskutek drastycznych cięć finansowych narzuconych nam przez Niemców. Trojan wysłuchał mnie uważnie i zadał szereg pytań. Po czym powiedział: Zrobimy wspaniałą robotę razem, bo wy macie zaufaną sieć koleżanek, a my mamy pieniądze. Później powierzył mi prowadzenie referatu pomocy dzieciom żydowskim. W ten sposób stałam się bardzo aktywną działaczką społecznego Komitetu Pomocy Ludności Żydowskiej im. Konrada Żegoty”.

Kiedy Irena Sendlerowa została kierownikiem referatu dziecięcego, musiała kontrolować bieżące potrzeby uratowanych dzieci. Dostarczać pieniądze na ich utrzymanie nowym polskim opiekunom. Ale robiła coś jeszcze. Nikt nie wiedział, jak długo potrwa wojna. Nikt nie był pewny własnego losu i losu swoich najbliższych. Ale myślano o tym, co będzie, w tej nieznanej przyszłości z uratowanymi dziećmi. Aby nie były stracone dla społeczności żydowskiej, Irena Sendlerowa prowadziła spis ratowanych dzieci. Obok ich imion i nazwisk żydowskich notowała imiona i nazwiska polskie oraz dane o ich dalszym miejscu pobytu. Było to ogromnie ryzykowne. Ale Irena Sendlerowa była przekonana, że konieczne. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności ta lista nie wpadła w ręce Niemców, kiedy w październiku 1943 roku Irena Sendlerowa została aresztowana. Wąskie paski bibułki z bezcennymi danymi o dzieciach, które zostały ukryte w bezpiecznych miejscach, uratowała Janina Grabowska, łączniczka Ireny Sendlerowej, przypadkowo obecna przy aresztowaniu. Okoliczności aresztowania tak wspominała po ponad sześćdziesięciu latach:

„20 października 1943 roku były moje imieniny. W czasie wojny imieninowego zwyczaju raczej nie przestrzegano. Nikomu nie było w głowie urządzanie przyjęć. Mimo to do mojego mieszkania na Woli, przy ulicy Ludwiki 6 m. 82, które zajmowałam razem z chorą Matką, przyszła starsza ciotka i Janina Grabowska – jedna z moich najlepszych łączniczek. Rozmawiałyśmy do trzeciej nad ranem. Ciotka i łączniczka zostały na noc z powodu obowiązującej od ósmej wieczorem godziny policyjnej. Potworny huk, walenie do drzwi frontowych obudziło najpierw Matkę. Kiedy wreszcie i ja otrzeźwiałam ze snu i chciałam wyrzucić rulonik przez okno, okazało się, że dom jest otoczony przez gestapo. Rzuciłam zwitek karteczek, czyli całą kartotekę, mojej łączniczce, a sama poszłam otworzyć drzwi. Wpadli, było ich jedenastu. Trzy godziny trwała rewizja ze zrywaniem podłóg, rozpruwaniem poduszek. Ja przez cały czas ani razu nie spojrzałam na koleżankę ani na Matkę, bo bałam się jakiejś niepożądanej reakcji którejś z nas. Wiedziałyśmy, że najważniejsza jest kartoteka. Ukryła ją w swojej bieliźnie, a dokładnie pod pachą, będąc w moim dużym szlafroku, którego długie rękawy przykryły wszystko, niezawodna Janka Grabowska. Kiedy gestapowcy kazali mi się ubierać, to choć zabrzmi to może niewiarygodnie, ale poczułam się szczęśliwa, bo wiedziałam, że spis dzieci nie wpadł w ich ręce. Tak bardzo się śpieszyłam, że wyszłam z domu w rannych pantoflach, aby tylko ci zbrodniarze opuścili mój dom. Janka wybiegła z butami dla mnie. Niemcy pozwolili mi je założyć. Szłam długim podwórzem i myślałam tylko o tym, że muszę się opanować, że oni nie mogą dostrzec na mojej twarzy lęku. A przecież strach, przed tym co mnie czeka, ściskał mi gardło. Wtedy zdarzyły się trzy cudy. Pierwszy, że nie znaleziono kartoteki – dzieci więc były bezpieczne! I drugi... Tego dnia miałam w domu dużą sumę pieniędzy na zapomogi dla naszych podopiecznych. I ich adresy. Były też kenkarty, metryki. Prawdziwe i fałszywe. To wszystko znajdowało się pod moim posłaniem, które zawaliło się podczas rewizji. Niemcy, zajęci rozpruwaniem poduszek i wyrzucaniem rzeczy z szafy, na szczęście nie interesowali się złamanym łóżkiem. Mogłam więc zachować, tak trudny w tej sytuacji wewnętrzny spokój. To była przecież dopiero pierwsza noc...

Cudem trzecim było udane zniszczenie w czasie drogi na Szucha ważnego spisu nazwisk dzieci, którym następnego dnia miałam zanieść pieniądze. Był w kieszeni marynarki, w której byłam. Wiedziałam, że na pewno zrewidują mnie i rozbiorą do naga. Bezcenną kartkę cichutko drobniutko podarłam i niezauważenie wyrzuciłam przez uchylone okno jadącego samochodu. Była szósta nad ranem, było ciemno, a Niemcy bardzo zmęczeni prawie drzemali. Nikt niczego podejrzanego nie zauważył. Byłam spokojna o los dzieci. Swojego przeznaczenia nie znałam”.

W siedzibie gestapo przy alei Szucha Irena Sendlerowa została umieszczona w tak zwanym tramwaju. Tam – przerażona i osłupiała – zobaczyła, że nie jest sama. Tej nocy aresztowano kilka jej koleżanek z ośrodków opieki.

„W śledztwie zorientowałam się, że jedna z naszych skrzynek kontaktowych, jak nazywaliśmy nasze punkty spotkań, została zdekonspirowana. Skrzynka ta była w pralni przy ulicy Brackiej (między Alejami Jerozolimskimi a placem Trzech Krzyży). Właścicielka została aresztowana, nie wytrzymała tortur i wydała moje nazwisko. W czasie przesłuchań pytano mnie o nazwę organizacji i nazwisko jej przewodniczącego. Niemcy wiedzieli, że istnieje jakaś tajna organizacja, która ratuje Żydów. Ale nie znano szczegółów – nazwy, siedziby, ludzi w niej działających. Obiecywano mi, że jak wszystko powiem, to natychmiast zostanę zwolniona”. W więzieniu na Pawiaku przesłuchują i torturują Irenę Sendlerową przez wiele dni i nocy. Ale ona nikogo nie wydaje. „Milczałam – powie po latach. – Wolałam umrzeć niż zdemaskować naszą działalność. Cóż znaczyło moje życie w porównaniu z życiem tylu innych osób, które mogłam narazić na śmierć?”.

Przesłuchujący ją gestapowiec (elegancki, przystojny, mówiący bezbłędną polszczyzną!) uważał, że jest ona małym pionkiem. Oczekiwał adresów i nazwisk przełożonych. Niemcy nie wiedzieli, że aresztowali jedną z ważniejszych osób konspiracji. Pokazali jej teczkę z donosami. Była w szoku. Myślała wciąż o tym, co dalej dzieje się z dziećmi. Czy są bezpieczne? Co stało się z listą, na której wypisane były ich prawdziwe i fałszywe imiona i nazwiska oraz miejsca pobytu?

Ta lista ocaliła też życie samej Irenie Sendlerowej! Koledzy z Żegoty nie wiedzieli, co się stało z prowadzoną przez nią kartoteką. Mieli pełną świadomość ogromnej odpowiedzialności za przyszły los tych dzieci. Gdyby Irena Sendlerowa zginęła, nikt nie umiałby dotrzeć do rodzin, które je ukrywały. Stąd ryzykowna decyzja władz Żegoty, aby za wszelką cenę ratować Jolantę. Wykorzystano konspiracyjne znajomości i znaleziono w siedzibie gestapo volksdeutscha, który za łapówkę wyprowadził Irenę Sendlerową z alei Szucha na plac na Rozdrożu i kazał jej uciekać. Była już po wielu dniach spędzonych na Pawiaku, po serii okrutnych przesłuchań i tortur. Z wyrokiem śmierci była już pogodzona. Nie liczyła na cud. A jednak! Kilka dni później swoje nazwisko widziała na listach rozstrzelanych. Sama znalazła się w sytuacji, w której od kilku już lat byli jej podopieczni. Musiała się ukrywać. Dostała dokumenty na inne nazwisko, zmieniła mieszkanie, wygląd. Ale w konspiracji działała nadal. Aż do wybuchu powstania warszawskiego. Kilka dni wcześniej cudownie ocaloną listę dzieci ukryła w dwóch butelkach, które zakopała w ogródku innej swojej łączniczki – Jadwigi Piotrowskiej. Przetrwały wojnę pod jabłonką przy ulicy Lekarskiej 9.

Wyzwolenie Warszawy (17 stycznia 1945 roku) zastało Irenę Sendlerową (po wielu dramatycznych przeżyciach powstańczych) na Okęciu. W wolnej już Polsce, w zrujnowanej Warszawie, zaczęła życie od zera, jak wielu dawnych i nowych mieszkańców stolicy.

Przez kilkadziesiąt powojennych lat robiła to samo co przed 1939 rokiem. Zajmowała się pomocą najbiedniejszym mieszkańcom miasta. Służyła swoim talentem organizacyjnym, wiedzą i doświadczeniem, pracując na różnych stanowiskach. Organizowała sierocińce dla dzieci, które w czasie wojny straciły rodziców i dziadków, domy starców i zakłady opiekuńcze dla „gruzinek” – kilkunastoletnich dziewcząt, którym wojna odebrała nie tylko młodość, ale i godność osobistą.

Spis uratowanych dzieci (słynną dziś „listę Sendlerowej”) przekazała koledze z Żegoty, Adolfowi Bermanowi, który po wojnie został przewodniczącym Centralnego Komitetu Żydów. Na podstawie tej listy organizacje żydowskie przez kilka lat (do 1950 roku) na terenie całej Polski szukały uratowanych dzieci, które umieszczano w sierocińcach. Większość z tych dzieci wyjechała potem do powstałego w 1948 roku Izraela. Po nieliczne tylko zgłosili się krewni, którzy ocaleli z Zagłady w Polsce i innych krajach Europy oraz w Stanach Zjednoczonych. Pewna grupa jednak została w Polsce, w nowych polskich rodzinach.

Uratowane dzięki Irenie Sendlerowej dzieci Holocaustu są dzisiaj w przedziale wieku 73–85. Reprezentują różne zawody. Są wśród nich lekarze, naukowcy, prawnicy, nauczyciele, dziennikarze i artyści. Mieszkają w kilkunastu krajach świata. Prawie wszyscy założyli rodziny. Mają dzieci i wnuki. Ale bez względu na miejsce obecnego życia, jego warunki, wciąż pamiętają o tym, co przeżyli jako małe dzieci. Trauma jest wciąż obecna w ich życiu. Niektórzy szukają zapomnienia dosłownie na końcu świata. Zmieniają co kilka lat miejsce pobytu. Ale wracają do miejsc tragicznych wspomnień. Do Polski. Do Warszawy. Odwiedzali Irenę Sendlerową, której opowiadali swoje dalsze powojenne losy.

Poza własnymi dziećmi (urodzonymi już po wojnie), Irena Sendlerowa miała dwie starsze od nich wychowanki. Żydowskie dziewczynki, którym stworzyła nowy dom, umożliwiła zdobycie wyższego wykształcenia. Jedna z nich mieszka w Polsce. Druga zamieszkała w Izraelu. Ta druga, po wielu już latach napisała w liście: „Wiesz, dlaczego byłam dla ciebie taka niedobra, opryskliwa, nieczuła? Bo twoja dobroć targała moje serce rozpaczą. Myślałam wtedy – kto dał ci prawo zastąpić mi moją matkę?”.

O wojennej działalności Ireny Sendlerowej przez lata wiedziała tylko grupa badaczy i historyków zajmujących się Holocaustem. Mimo że już w 1965 roku Irena Sendlerowa otrzymała tytuł Sprawiedliwy wśród Narodów Świata a dwa lata później jej relacja na temat ratowania Żydów została opublikowana w książce Zofii Lewinówny i Władysława Bartoszewskiego Ten jest z ojczyzny mojej – świat (ale i Polska) dowiedział się o jej niezwykłych czynach dopiero w 1999 roku. Stało się to za sprawą czterech amerykańskich uczennic z miasteczka Uniontown w pobliżu Kansas City. Szukając tematu do szkolnego przedstawienia, znalazły w jednej z gazet informację o kobiecie, która podczas okupacji niemieckiej w Polsce przyczyniła się do uratowania dwu i pół tysiąca żydowskich dzieci. Napisały o niej sztukę Życie w słoiku (Life in a Jar), która jest grana od tamtej pory w różnych miejscach, dla różnych środowisk w Stanach Zjednoczonych, ale i w Kanadzie. Trzykrotnie były z tym przedstawieniem w Polsce. Poznały bohaterkę swojej sztuki i utrzymywały z nią stały, serdeczny kontakt. Patronował temu nauczyciel dziewcząt Norman Conard. Dziesiątego marca 2002 roku świątynia B’nai Jehudah zorganizowała uroczystość przyznania nagrody Tikkun Olam („Za wkład w naprawę świata”). Ten dzień ogłoszono „Dniem Ireny Sendler” dla dwóch stanów: Kansas i Missouri. W lipcu 2003 roku Irena Sendlerowa została laureatką Nagrody imienia Jana Karskiego („Za męstwo i odwagę”), a w listopadzie tegoż roku otrzymała najwyższe polskie odznaczenie Order Orła Białego.W tym samym roku Stowarzyszenie Dzieci Holocaustu zgłosiło po raz pierwszy kandydaturę Ireny Sendlerowej do Pokojowej Nagrody Nobla. W 2007 roku po raz drugi jej kandydatura została zgłoszona do norweskiego Komitetu. Forum Żydów Polskich zebrało pod wnioskiem w tej sprawie ponad dwanaście tysięcy podpisów osób z całego świata.

W jednym z wywiadów Irena Sendlerowa powiedziała: „Żeby świat był lepszy, konieczna jest miłość do każdego człowieka. I tolerancja, bez względu na rasę, religię i narodowość”. Gdy jeden z dziennikarzy zapytał czy w czasie wojny ratując żydowskie dzieci działała z pobudek religijnych, odpowiedziała: „Nie, działałam z potrzeby serca”. Słynny werset z Talmudu: „Kto ratuje jedno życie, to jakby ratował cały świat”, które stało się mottem działalności Instytutu Yad Vashem, znalazł pełne potwierdzenie w wojennej działalności Ireny Sendlerowej.

Ale jak wielu Sprawiedliwych, Irena Sendlerowa była skromna w ocenie swoich dokonań. „Pragnę jak najmocniej podkreślić – opowiadała – że to nie my, ratujący jesteśmy jakimiś bohaterami. Prawdziwymi bohaterami były żydowskie dzieci i ich matki, które obcym ludziom powierzały najbliższe sercu istoty. Ciągle mam wyrzuty sumienia, że tak mało zrobiłam”. Przy innej okazji mówiła: „Długie życie przeszło mi bez oglądania się za nagrodami, za uznaniem. Starałam się żyć po ludzku, co nie zawsze bywa łatwe, zwłaszcza gdy człowiek skazany jest na unicestwienie. Każde uratowane przy moim udziale dziecko żydowskie jest usprawiedliwieniem mojego istnienia na tej ziemi, nie tytułem do chwały. I dziś, w kraju i na świecie, jest wiele bolesnych problemów, wiele tragedii, którym trzeba się przeciwstawiać. I dostrzec także tych, którzy spieszą skrzywdzonym na ratunek. Wierzę, że się nie zawiodą”.

W styczniu 2007 roku z okazji obchodów Międzynarodowego Dnia Pamięci Ofiar Holocaustu Irena Sendlerowa powiedziała między innymi: „Chciałabym, aby zachowała się pamięć o wielu szlachetnych ludziach, którzy narażając własne życie, ratowali żydowskich braci, a których imion nikt nie pamięta. (...) Moim marzeniem jest, aby pamięć stała się ostrzeżeniem dla świata. Oby nigdy nie powtórzył się podobny dramat ludzkości”.

Do książki Matka dzieci Holocaustu. Historia Ireny Sendlerowej pani Irena poprosiła kilkoro najbliższych, z licznego grona uratowanych przez nią „dzieci”, aby napisały o niej, o sobie. O tamtych czasach. Tamtych przeżyciach. Co czuły wtedy, co pamiętają dzisiaj. Jak przeszłość wpłynęła na ich późniejsze losy. Forma wypowiedzi, jej objętość były dowolne. Okazało się, że pisanie o tym, co przeżyły, co czują w głębi serca do Ireny Sendlerowej, wcale nie było zadaniem łatwym. Poruszyło zagojone przez czas rany.

Oto wybrane fragmenty tych wspomnień:

Teresa Körner (Izrael)

Urodziłam się 14 lutego 1929 roku w Cegłowie jako Chaja Estera Sztajn. Metryke na nazwisko okupacyjne Teresa Tucholska wyrobiła mi Irena Sendlerowa. Uratowali mnie Irena i Julian Grobelny, który był zaprzyjaźniony z moim ojcem. Oddali mnie do swoich przyjaciół Zofii i Stanisława Papuzińskich, z którymi dzieliłam los okupacyjny. Po wojnie Irena mnie odnalazła i byłam w jej domu przez pierwsze lata, aż do skończenia szkoły średniej. Z Ireną i jej rodziną dzieliłam powojenną ciasnotę mieszkania, brak chleba i opału na zimę. Denerwowała mnie nadopiekuńczość Ireny, która chciała zastąpić mi matkę. (...) Od wielu lat mieszkam w Izraelu, ale z Ireną jestem w stałym kontakcie.

Irena Wojdowska (Warszawa)

Irenę Sendlerową poznałam latem 1943 roku na Pradze. Znalazłam się tam za Jej pośrednictwem. Pobyt mój, jak przypuszczam, był finansowany z funduszy Żegoty. Był to punkt, w którym ukrywali się ludzie prześladowani przez okupanta. (...) Czasami przychodziła do tego mieszkania na Pradze pani Irena. Wraz z nią zjawiał się optymizm i powiew wolności. Była bardzo energiczna, pogodna i życzliwa. (...) Bardzo dobrze wspominam ten i następny okres obcowania z Ireną. Dużo rozmawiałyśmy i otrzymałam od niej bardzo dużo życzliwości i uwagi. Te rozmowy na wszystkie tematy bardzo mnie wzbogaciły. Nasz stosunek w tym okresie można nazwać rozwijającą się głęboką przyjaźnią. (...) Irena była i jest nadal kimś bardzo ważnym w moim życiu. Szczycę się tą bliskością, z tego, że rozumiemy się w pół słowa, chociaż nie zawsze i nie we wszystkim się zgadzałyśmy. Zdaję sobie sprawę, że Irena dla wielu osób jest autorytetem, i z tego bardzo się cieszę. Dużo dobrego uczyniła dla wielu ludzi, ale mimo swoich tragedii, chorób i wieku nadal jest ciepła i otwarta. Nadal cieszy się bystrością umysłu i świetną pamięcią. Chciałabym jak najdłużej zajmować cząstkę jej serca i uwagi. Dla mnie jest osobą niezwykłą.

Michał Głowiński (Warszawa)

Pani Irena, walcząc o życie tylu żydowskich dzieci, nie mogła działać w pojedynkę. Była członkiem Żegoty, skupiła wokół siebie zespół kilkunastu wspaniałych, nadzwyczaj dzielnych i ofiarnych kobiet. I tu trzeba podkreślić imponujące talenty pani Ireny, o których czasem się zapomina: dysponuje ona nadzwyczajnymi zdolnościami organizacyjnymi; albowiem aby ratować dzieci w tak strasznej sytuacji, nie wystarczały dobre chęci, trzeba było zorganizować pracę, przemyśleć metody działania itp. Jako inspiratorka i kierowniczka akcji ratowniczej wszystkiego tego dokonała. Piszę o Pani Irenie z poczuciem wielkiej wdzięczności, jestem bowiem świadom, że dzięki Niej przeżyłem czas Zagłady. Należę do tych, którym uratowała życie. Wyszedłem z getta razem z rodzicami w styczniu 1943 roku. To ona właśnie skierowała mnie do prowadzonego przez siostry zakonne ze Zgromadzenia Służebniczek Najświętszej Marii Panny sierocińca, znajdującego się na wschodnich krańcach Polski, w Turkowicach. Skierowała wówczas, gdy w Warszawie nie było już dla mnie ratunku. Tam dotrwałem do momentu wyzwolenia.

Piotr (Zysman) Zettinger (Szwecja)

Wiem, że to Pani Irena zaopiekowała się mną po mojej ucieczce kanałami z warszawskiego getta (miałem wtedy cztery lata) i znalazła dla mnie miejsce, gdzie mogłem się schronić, czy raczej miejsca, bo musiałem je wielokrotnie zmieniać. Znam to z relacji innych ludzi, bo Pani Irena sama o sobie nigdy nie opowiadała. Robiła przecież tylko to, co każdy powinien robić. Ot i wszystko, nie było o czym mówić. (...) Pani Irena była dla mnie, jak tak wielu innych, dobrą wróżką.

Katarzyna Moloch (Warszawa)

Irenę Sendlerową, w łańcuchu mego ocalenia, widzę na wierzchołku piramidy moich pogettowych ratowników. Gdy zabrakło mojej mamy, babci Michaliny, wujka Jacka – to ona, szefowa referatu dziecięcego Żegoty, tworząc struktury tej podziemnej organizacji, sprawiła, że stało się możliwe moje ocalenie. (...) Lato 1942 roku było gorące. Słońce prażyło niemiłosiernie, kiedy zostałam wyprowadzona na aryjską stronę. Z getta wyszłam całkiem legalnie. Nie trzeba było przekupywać policjantów ani szukać dziury w murze. Prawdopodobnie Ala Gołąb-Grynberg, pielęgniarka mająca przepustkę na aryjską stronę, wyprowadziła mnie z getta. (...) Zimą 1942/1943 przyszedł zapewne do Turkowic kolejny zaszyfrowany sygnał w niewinnym na pozór liście. W ten sposób Irena Sendlerowa zawiadamiała siostry zakonne, że trzeba zabrać do Turkowic żydowskie dzieci.

Elżbieta Ficowska (Warszawa)

Kochana Ireno, większość uratowanych dzięki kierowanym przez Ciebie akcjom nie wie, że to właśnie Tobie zawdzięcza swoje życie. Nikt wówczas nie przekazywał takich informacji, bo mogły grozić śmiercią. Ja wiem. Wie moja córka, dla której jesteś zastępczą Babcią, i wiedzą jej dwaj mali synkowie, którzy odwiedzają Cię czasem, a kiedyś dowiedzą się, jak wiele Ci zawdzięcza cała nasza rodzina. O tym wszystkim Ty przecież wiesz najlepiej. O ileż lepiej niż ja. Jeśli Ci to powtarzam teraz, to dlatego, że przecież nie znałaś osobiście wszystkich dzieci, które ocaliłaś. Skąd miałabyś wiedzieć, że to ja, starsza pani, jestem tym dawnym niemowlęciem? Kimś, kogo nie byłoby dziś bez Ciebie? Całuję Twoje ręce. Z wyrazami miłości – Bieta.

Irena Sendlerowa zmarła 12 maja 2008 roku w Warszawie.

W 2004 roku w wydawnictwie MUZA ukazała się napisana przez Annę Mieszkowską autoryzowana biografia Ireny Sendlerowej Matka dzieci Holocaustu. Historia Ireny Sendlerowej, a po jej śmierci – drugie wydanie z dopisanym rozdziałem Życie po książce pod zmienionym tytułem Dzieci Ireny Sendlerowej. Książka została przetłumaczona na kilka języków i ukazała się w: Niemczech, Hiszpanii, Włoszech, Izraelu, Czechach, Stanach Zjednoczonych Francji, Brazylii. Na jej podstawie zrealizowano amerykańsko-polski telewizyjny film fabularny, który 19 kwietnia 2009 roku w Stanach Zjednoczonych obejrzało 9 milionów telewidzów (The Courageous Heart of Irena Sendler, reż. John Kent Harrison).

Mary Skinner pracując na dokumentem W imieniu ich matek także korzystała z tej książki.

W 2014 roku nakładem wydawnictwa Marginesy ukazało się trzecie wydanie pod tytułem Prawdziwa historia Ireny Sendlerowej.

Tekst przygotowała Anna Mieszkowska

Na wniosek Rzecznika Praw Dziecka Sejm ustanowił 2018 Rokiem Ireny Sendlerowej.

http://roksendlerowej.pl/spotkanie-autorka-biografii-ireny-sendlerowej/

 

Recenzje

Prawdziwa historia Ireny Sendlerowej Anna Mieszkowska

Recenzja ukazała się na blogu asymaka.blogspot.com

Autor: Anna asymaka
Opowieść o Powstaniu Warszawskim widzianym oczyma siedemnastolatka w formie wstrząsającego w swej prostocie dziennika. Jeszcze nigdy Powstanie nie było tak blisko.
Pięć brulionów Dawida Sierakowiaka to rejestr zdarzeń w łódzkim getcie spisywanych codziennie przez nastoletniego autora.