Recenzja ukazała się w Krytyce Politycznej.
I to nie tylko te, które opowiedziały się po stronie republikańskiej. Wszystkie kobiety. Uśpiony głos przypomina nam o tym dobitnie.
Uśpiony głos Dulce Chacón, nieżyjącej już hiszpańskiej autorki, niezwykła powieść o kobietach, które opowiedziały się po stronie republiki, wywołał lawinę dyskusji na temat niedomkniętego rozdziału, jakim jest w hiszpańskiej historii wojna domowa i następujące po niej lata frankistowskiej dyktatury.
Dulce Chacón przyszła na świat w 1954 roku w prowincji Badajoz, w rodzinie o przekonaniach prawicowych. Jej ociec był burmistrzem Zafry za czasów Franco – może to ze względu na niego pisarka wiele lat później wspomniała w swojej książce innego burmistrza tego miasta – republikańskiego, sprzed wojny, który nazwał swoją córkę Libertad, a potem zginął w obozie w Castuerze. Ojciec kochał literaturę, sam pisał wiersze i czytał je rodzinie. Udało mu się zarazić dzieci bakcylem poezji, nie zaraził ich natomiast przekonaniami politycznymi – Chacón wyrośnie na feministkę i lewicową aktywistkę. Będzie się angażować w działalność organizacji walczących z przemocą domową, organizować protesty przeciw udziałowi Hiszpanii w wojnie w Iraku. Zaprzyjaźni się z José Saramago. I napisze jedną z najpiękniejszych powieści o wojnie domowej, w której nie będzie ukrywać swoich prorepublikańskich sympatii.
Kiedy Dulce miała jedenaście lat, ojciec umarł, rok później rodzina przeniosła się do Madrytu. Dulce uczyła się w szkole z internatem razem z siostrą bliźniaczką Inmą, która też jest pisarką. Wtedy powstały jej pierwsze wiersze, nawyku pisania i czytania poezji nie zarzuciła do końca życia. W jednym z wywiadów udzielonych po wydaniu Uśpionego głosu, pytana, co najchętniej czyta do poduszki, bez chwili wahania wymieniła Paula Celana, Cesara Vallejo i zmarłego kilka dni temu Felixa Grande.
I chociaż samą siebie uważała za poetkę i wydała kilka tomików wierszy, znana jest raczej z twórczości prozatorskiej. Nie bała się podejmować trudnych tematów, takich jak przemoc domowa, nietolerancja, niepotrafiące się porozumieć związki. Fascynowały ją kobiety, które próbują sił w rolach typowo męskich – stąd pewnie pomysł na biografię Cristyny Sánchez, hiszpańskiej torreadroki, dla której trudniejsza niż walka z bykami okazała się walka z mizoginią kolegów. Przedostania jej powieść Cielos de barro miała w tle ponure lata hiszpańskiego powojnia. Ale to wszystko właściwie tylko preludia do Uśpionego głosu. Powieść ta, opublikowana w 2002 roku, miała w Hiszpanii kilkanaście wydań. Spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem zarówno czytelników, jak i krytyki. Do dziś pozostaje żywa, dyskutuje się o niej, niedawno powstała jej – chyba niezbyt fortunna – adaptacja filmowa. Niestety, rok po wydaniu Uśpionego głosu lekarze zdiagnozowali u Chacón raka. Miesiąc później autorka zmarła.
Niewątpliwe popularność powieści tłumaczy się po części tym, że trafiła na odpowiedni moment. A może raczej z niego wyrosła. Przypomnijmy: w 2007 roku Kongres Deputowanych przegłosował zaproponowaną przez rząd Zapatero ustawę o pamięci historycznej. Oprócz implikacji praktycznych, takich jak uznanie za niesprawiedliwe wyroków wydanych w trybie przyspieszonym przez frankistowskie trybunały, stworzenie ram prawnych pozwalających na poszukiwanie masowych grobów oraz identyfikację leżących w nim ofiar reżimu, ustawa ta przypomniała Hiszpanom, że mają do załatwienia kilka spraw z przeszłości. To prawda: hiszpańskie przejście od dusznej frankistowskiej dyktatury do demokracji odbyło się w sposób (prawie) pokojowy. Mityczna Transición – demokratyczna transformacja, która w sferze obyczajowej oznaczała zrzucenie sztywnego gorsetu narodowego katolicyzmu, zaowocowała dobrze znanymi i wiele razy analizowanymi zjawiskami, na przykład szalonym, pijanym (wolnością i nie tylko), kolorowym Madrytem lat osiemdziesiątych rządzonym przez legendarnego prezydenta Tierna Galvana. Pierwsze filmy Almodovara znakomicie oddają ten klimat. Rozkwit kultury, rozkwit gospodarczy, fundusze, które popłynęły z Brukseli, dobrobyt. Zachłyśnięcie się wolnością. Żyć nie umierać.
Chacón jednak, podobnie jak wiele osób z jej pokolenia, mówi: zapomnieliśmy o drugiej stronie medalu.
Nasza kolorowa i wspaniała Transición ma swoją sferę cienia i najwyższy czas się z nią zmierzyć. Bo w zamian za pokojową transformację zawarliśmy pewien pakt – pakt milczenia. Dawno temu mieliśmy w tym kraju wojnę domową, część z nas przegrała, część zwyciężyła. Ci, którzy zwyciężyli, napisali historię.
Zbudowali naszą zbiorową pamięć. Ale to tylko część historii, nigdy nie usłyszeliśmy opowieści tych drugich. Tych, których zakneblowała dyktatura. Tych, którzy zostali z historii wymazani. A teraz ostatni z nich odchodzą. Nikt nie zapamięta ich opowieści. Zostanie zapomniana na zawsze. A kraj, który cierpi na zbiorową amnezję, ma poważny problem.
Uśpiony głos jest, jak głosi dedykacja, opowieścią tych, których zmuszono do milczenia. A nawet więcej: tych, KTÓRE do niego zmuszono. Bo Chacón postanowiła popełnić szaleństwo podwójne. Przede wszystkim oddać głos stronie przegranej – w jednym z wywiadów wyznaje: Komu bije dzwon było pierwszą przeczytaną przeze mnie powieścią, której narrator ustawiał się po republikańskiej stronie konfliktu. To chyba doskonale obrazuje, jak wiele Hiszpanie wymazali z pamięci, jak ogromne były połacie historii tego kraju niezagospodarowane przez wyobraźnię literacką, a jednocześnie tłumaczy fenomen boomu na powieści o tematyce wojennej, z którym mamy do czynienia w Hiszpanii od kilkunastu lat. Ale powieść Chacón nie ma wiele wspólnego z twórczością Hemingwaya. Jest raczej jej rewersem, tą drugą stroną medalu. Bo jej bohaterkami mają być kobiety.
Aby popełnić prawdziwe szaleństwo, trzeba się dobrze przygotować. I Chacón przygotowuje się gruntownie: czyta, głównie książki historyczne – w jednym z wywiadów mówi: miałam napisać fikcję, więc potrzebowałam prawdy; wyjaśnia z historykami swoje wątpliwości. Ale przede wszystkim jeździ po całej Hiszpanii i zbiera ustne świadectwa. Kolekcjonuje małe historie. Słyszy o kobiecie, którą aresztowano, kiedy była w ciąży i czekano na egzekucję, póki nie urodzi dziecka. Słyszy ją od jej syna. I o człowieku, który wyszedł z domu mając 21 lat, a wrócił mając 47. Któraś z rozmówczyń opowiada, że do dziś przechowuje walizkę, którą przysłano z Trijeque z mundurami ojca i czapką garnizonową, zamiast wiadomości o jego śmierci. Chacón rozmawia z kobietami, które skazano na karę śmierci, zmienioną potem na wiele lat pozbawienia wolności. Słyszy o Grenadyjce, która wpadła w rozpacz na więziennym dziedzińcu, bo podczas odwiedzin nie poznała swoich niewidzianych od lat córek i o krzyku rozpaczy innej kobiety, która zawsze chciała mieć dzieci, a siedziała tak długo, że w więzieniu zastała ją menopauza. Wszystkie te osoby, i wiele innych, odnajdujemy w podziękowaniach na końcu książki i przede wszystkim w samej powieści: to właśnie ich splecione historie składają się na fabułę Uśpionego głosu.
Osoby, z którymi rozmawia Chacón, pokazują jej rodzinne pamiątki. Wspomnianą wcześniej walizkę, pudła pełne listów: pisarka ma dostęp do więziennej korespondencji Julity Conesy, jednej z Trzynastu Róż – dziewczyn ze Zjednoczonych Młodzieżówek Socjalistycznych, skazanych na śmierć i straconych 5 sierpnia 1939 roku. Stare fotografie – na zdjęciu, przedstawiającym milicjantkę w mundurze i kolczykach, trzymającą w ramionach chłopczyka, Dulce w przebłysku intuicji widzi swoją przyszłą bohaterkę – Hortensię. Któraś z rozmówczyń przyznaje, że opowiada swoje wojenne i powojenne przeżycia po raz pierwszy. Inna zamyka okno, bo jednak lepiej, żeby sąsiedzi tego nie usłyszeli.
Proces dokumentacji trwa cztery lata. Potem Dulce Chacón zaplata te małe, osobiste historie w jedną opowieść. Wybierze celę więzienia Ventas na miejsce akcji i zarazem jej oś, która połączy wszystkie bohaterki Głosu. To nieistniejące już dziś więzienie, znajdujące się kiedyś nieopodal madryckiej areny walki byków, zaprojektowano za czasów Republiki jako zakład karny dla kobiet, na zlecenie Victorii Kent, feministki, dyrektorki Służby Więziennej. Pomyślano je jako miejsce resocjalizacji dla czterystu więźniarek. Los jest jednak ironiczny – po wojnie staje się scenerią upokorzeń ponad czterech tysięcy internowanych, które zrobiły fatalny błąd i nie opowiedziały się po stronie zwycięskiego ruchu narodowego.
Chacón ma świadomość, że historia, którą zamierza opowiedzieć, narusza zarezerwowaną tradycyjnie dla mężczyzn strefę wojennego eposu.
Popełni coś w rodzaju nietaktu, zupełnie jak Cristina Sánchez, wkraczając w świat corridy. Ale musi to zrobić, bo po czterech latach wywiadów wie, że „wojna ma w sobie coś z kobiety”. Choćbyśmy nie wiem jak starali się przeciwstawiać „kobiecą delikatność” wojennym barbarzyństwom, okazuje się, że te ostatnie dotykają kobiet w równym, nie, tak naprawdę w znacznie większym stopniu. Bo nie dotyczą tylko ich synów, ojców i mężów. Przede wszystkim dotyczą ich samych. Mimo to jedna z bohaterek Elvira usłyszy, że w partyzantce nie ma miejsca dla kobiet, kiedy po ucieczce z więzienia, przyłącza się do oddziału dowodzonego przez brata. Mąż Hortensii, Felipe, też tak uważa, chce wysłać żonę do domu, choć tam wcale nie jest bezpieczna, wielokrotnie powtarza, że obóz w lesie nie jest miejscem na czułość. Odmawia jej pocałunków, a potem, kiedy Hortensia czeka w więzieniu Ventas na egzekucję, nie może sobie tego wybaczyć.
Uśpiony głos przypomina nam dobitnie, że hiszpańskie kobiety przegrały wojnę domową. I nie tylko te, które opowiedziały się po stronie republikańskiej. Wszystkie kobiety. Bo za dyktatury Franco zostały zredukowane do roli „Aniołów ogniska domowego”. Wtłoczenie w bezalternatywną rolę żony i matki w połączeniu z hiszpańskim machismo na wiele lat określi ich miejsce w społeczeństwie.
Kiedy opowiadałam znajomym, że tłumaczę tę właśnie książkę, wielokrotnie spotykałam się z reakcją: „bardzo ciekawe, ale chyba nie będę w stanie tego przeczytać”. Rzeczywiście, gdyby wziąć surową materię Głosu, mamy do czynienia z bardzo trudnymi wojennymi traumami, znajdującymi się na granicy tego, co w ogóle można opowiedzieć. I Chacón zdaje się dokładnie o tym wiedzieć. Wie, że musi znaleźć jakiś sposób, by czytelnik kupił jej historię, musi go uwieść od pierwszych stron literacką obróbką tematu. I osiąga swój cel.
Język Chacón jest piękny i oszczędny, równie swobodnie porusza się w potocznych co poetyckich rejestrach. Autorka w niesamowity sposób gra powtórzeniami, nadając swojej prozie poetycki rytm. Poza tym gra powtórzeń wywołuje u czytelnika wrażenie klaustrofobii. Jakbyśmy rzeczywiście siedzieli razem z bohaterami w ciasnej celi więzienia Ventas. Cztery kroki w lewo. Powrót. Cztery kroki w lewo. Powrót. Przez cały czas autorka stara się by czytelnik miał bohaterki blisko, na wyciągnięcie ręki. Umiejętnie dawkuje grozę – już w pierwszym zdaniu przedstawia nam Hortensię jako „kobietę, której pisane było zginąć”, od początku oswajając nas z jej śmiercią. Zresztą lista tych mechanizmów oswajających jest długa i nie chodzi o to, by ją wyczerpywać. Chodzi o to, by zachęcić do sięgnięcia po tę książkę, powracającą do przeszłości, ale przeszłości przefiltrowanej przez współczesnego narratora. A raczej współczesną narratorkę. Książkę poruszającą, piękną i straszną. Z pewnością jednak wartą przeczytania.