Dla autorki Nigdzie w Afryce, urodzonej w Głubczycach niemieckiej pisarki pochodzenia żydowskiego, Kenia była ziemią, która przyniosła jej i rodzinie ocalenie. Tuż przed II wojną światową, w wieku sześciu lat Stefanie Zweig wyjechała z rodzicami z rodzinnego Śląska do Afryki. W dorobku autorki jest wiele książek, których akcja toczy się w Kenii, gdzie spędziła dzieciństwo. Można powiedzieć, że stamtąd nie wyjechała nigdy, choć po wojnie powróciła z rodziną do Niemiec.
Spośród książek Stefanie Zweig Nigdzie w Afryce szczególnie zasługuje na uwagę. Na podstawie tej powieści nakręcono film fabularny (w reżyserii Caroline Link), wyróżniony Oscarem za najlepszy film nieanglojęzyczny w 2003 roku. Proza Zweig jest rzeczywiście w pełni tego słowa „filmowa”, pełna rozmachu, barwnych i epickich obrazów Afryki. Tak może pisać tylko ktoś, kto doskonale zna i bez reszty kocha ten kontynent.
Do Kenii najpierw wyjeżdża Walter Redlich, a potem dołączają do niego żona Jettel i kilkuletnia córka Regina. Wcześniej Walter, doktor prawa po studiach we Wrocławiu prowadził w Głubczycach kancelarię notarialną. Redlichowie należą do tych, którym udało się na czas uciec. W ówczesnych Niemczech miejsca dla Żydów nie było. Szykany, prześladowania, zakaz pracy w zawodzie, przemoc fizyczna – tak było jeszcze przed wybuchem wojny.
Już mieszkając w Afryce, Redlichowie niecierpliwie wyczekują wieści ze Śląska. Myślami stale wracają do Głubczyc, Wrocławia oraz Żor, gdzie mieszkają rodzice obojga. Może jeszcze uda się komuś dojechać do Kenii? Do pierwszej połowy 1939 roku listy od rodziny jeszcze przychodzą, ale coraz częściej są pełne wzmianek o znajomych i krewnych, którzy „nagle musieli wyjechać i od tej pory nie ma od nich żadnych wieści”.
Po wybuchu wojny okazało się, że dla Waltera i jego rodziny nie ma miejsca również w Kenii, że i tam stali się obcy i wypędzeni (tym razem ze swojej farmy w Rongai, gdzie pracowali). Ówczesne brytyjskie władze dokonały internowania obywateli niemieckich, nie wnikając w to, że wielu z nich sprzeciwiało się nazistowskim Niemcom, jak Redlichowie. Na szczęście rodzina mogła liczyć na znajomych, świetnie orientujących się w tamtejszych realiach. Status refugee [uchodźcy], brzmiał lepiej niż etykietka enemy alien [wrogiego obcego]. Z czasem sytuacja się uspokoi i poprawi. Relacje między Brytyjczykami a społecznościami uchodźców z innych krajów pokazane są bardzo ciekawie i skłaniają do refleksji.
W Nigdzie w Afryce poznają się ze sobą kultury i ludzie: ci, którzy znają się z przeszłości lub dopiero się poznają. Pierwszy kontakt małej Reginy z czarnym służącym ojca, Owuorem, należy do najpiękniejszych scen „spotkania z Innym”, jakie w ogóle można znaleźć w literaturze pięknej. Obustronna sympatia i zaufanie rodzi się od bezwarunkowo i od pierwszego wejrzenia, przełamując bariery wszelkiej inności: rasy, języka, wieku i kultury. Scena ta, umieszczona tuż po mrocznych obrazach prześladowań Żydów w Niemczech, staje się przez to jeszcze bardziej przejmująca i wymowna. Można ją też odczytać przez pryzmat współczesnych wydarzeń: oto uchodźcami są tutaj Europejczycy, którym tubylcy robią miejsce i dzielą się z nimi swoim światem. Symboliczna jest tu postać Owuora. Wdzięczność Redlichów pod jego adresem nie ma granic, a Walter wynagradza go symbolicznym podarunkiem.
Po wojnie Redlichowie rozważają powrót do Niemiec. Dla prawnika takiego jak Walter, „nieumoczonego” w nazistowski system, praca w zawodzie znajdzie się od razu. Ale Jettel stanowczo oponuje: „nikt nie zaciągnie mnie do kraju morderców”. Stefanie Zweig wiele razy odnosi się do przeszłości Niemiec tak otwarcie i bez niedomówień. W innym miejscu autorka z goryczą diagnozuje stan niemieckich umysłów po wojnie: „Kraj jest pełen ludzi, którzy nic nie widzieli i o niczym nie wiedzieli albo >byli zawsze przeciw<”.
Przez całą książkę, podskórnie i w głębi, w formie napomknień i aluzji, przewija się – równolegle z opowieścią o Afryce – drugi wątek. To historia tych, którzy w Niemczech zostali. W jednej ze scen pada pytanie, czy udało się przeżyć wojnę społeczności Żydów z Raciborza. W innym miejscu czytamy: „Pana Bacharacha SA pobiło na ulicy i zabrało (…). Później nic już o nim nie słyszeliśmy” albo: „Mimo wszelkich poszukiwań prowadzonych za pośrednictwem Czerwonego Krzyża nie można było znaleźć (…) nazwiska na listach deportacyjnych”. Walter, po tym jak ujawniono bilans nieszczęść wyrządzonych przez nazistów, uświadamia sobie: „dopiero teraz rozumiem, jak krótka była droga z Górnego Śląska do Oświęcimia”. Nie przeżył nikt z rodziny Redlichów, którzy zostali na Śląsku (tak samo zresztą jak cała rodzina pisarki).
Autorka opisuje też Śląsk jako ojczyznę wypędzonych Niemców – ale tych, których w latach 30. XX wieku wyrzekł się ich własny kraj. To w znacznym stopniu poszerza nasze rozumienie pojęcia „wypędzenia”, niemal wyłącznie rozumianego jako przymusowe wysiedlenia Niemców po II wojnie światowej. O nich też wspomina Stefanie Zweig, ale to dla niej przede wszystkim raczej dramat ludzi niż tragedia Niemców jako narodu.
Warto wczytać się wnikliwie w ten ciekawie brzmiący głos w literaturze niemieckiej. Zasługuje on na uwagę u nas, w Polsce. Nigdzie w Afryce, przepojona humanistycznymi wartościami i po prostu piękna literacko proza Stefanie Zweig powinna przysporzyć sobie wielu zwolenników.