Odważna, brawurowa, utalentowana, konkretna, zdecydowana, Polka, paryżanka, matka, żona, córka, baletnica, tancerka – Jedyna. Taka. Gwiazda polskiej sceny tańca lat ’60.
To był chyba mój drugi rok studiów (już jakiś czas temu). W Polsce (jeszcze wtedy) niewiele osób spoza branży teatralno-tanecznej wiedziało kim jest Krystyna Mazurówna. Wielu moich rówieśników, ludzi współczesnych nowoczesnych w ogóle nie słyszało tego nazwiska, a przynajmniej nie w tym tanecznym zestawieniu (-ówna, powszechnie używana dopóki nie wydłużył się okres tzw. „panieństwa”, który zresztą już nie funkcjonuje).
Powoli tonęłam w labiryncie książek w jednej z warszawskich księgarni w samym centrum miasta. Jak większość moich przypadkowych wizyt w sklepach z książkami i ta zakończyła się postojem przy ladzie z zamiarem wykonania standardowej wymiany transakcyjnej. Ja biorę książkę, a pani ekspedientka pieniądze. Czysty zysk.
Snułam się więc pomiędzy półkami sklepowymi bez większego celu. Traf chciał, że mój wzrok nagle zatrzymał się na tej książce. „Krystyna Mazurówna – legenda polskiego tańca, gwiazda swingujących lat sześćdziesiątych. Solistka Teatru Wielkiego i Operetki Warszawskiej, partnerka wybitnego tancerza i choreografa Witolda Grucy…” – przelatywałam wzrokiem notkęWydawnictwa Marginesy na tyłach książki. „Od zawsze szokująca i ekscentryczna. Fenomenalne choreografie, które sama tworzyła, przyniosły jej sławę. Pokazała, jak można tańczyć jazz” – po tych słowach kierowałam się już do kasy.
I tak biografia wielkiej tancerki wylądowała na półce w moim mieszkaniu. Aż wstyd się przyznać ile czasu tak przeleżała, zanim postanowiłam na dobre po nią sięgnąć. Niedługo po moim (spontanicznym!) zakupie, pani Mazurówna pojawiła się w roli jurorki show Polsatu Got to dance – tylko taniec. Jak tylko zasiliła szeregi polskich celebrytów (w dużym skrócie), ludzie (wreszcie) o Niej usłyszeli. Ba, zaczęli ją rozpoznawać! Znaczy rozpoznawali ja zanim wyjechała z Warszawy (1968r.?). Ale w kraju ojczystym nie wszyscy doceniali jej talent, osobowość i chęci. Spakowała swoje życie do jednej walizki (słowa autorki) i w pogoni za jazzem, marzeniami i nowym, lepszym życiem wyleciała do Francji.
„Jedna z tancerek opowiedziała mi, że kierowniczka baletu zaproponowała jej główną rolę w którymś z przedstawień pod warunkiem, że opuści tę prywatę u Mazurówny (red. zespół tańca nowoczesnegoFantom założony i prowadzony przez Krystynę Mazurównę). Druga – pod tym samym warunkiem miała wrócić potulnie do opery, jeśli chce otrzymać mieszkanie z przydziału. (…) Nie ma pani serca, trzymać matkę w takich złych warunkach, czy warto poświęcać zdrowie biednej, starej kobiety dla jakichś tańców na strychu u Mazurówny? – nalegał dyrektor”.
Niewątpliwie i niezaprzeczalnie była gwiazdą lat ’60 w Polsce. Niezastąpioną. Zawsze chętnie wracała do rodzinnego kraju. Ochoczo wiązała się z ojczystą kulturą. Pisała dla polskich i polonijnych gazet (gdy praktykowałam w polonijnym miesięczniku w Wiedniu, Krystyna Mazurówna pisała dla nas felietony!). Tworzyła choreografie dla show TVN You can dane – po prostu tańcz. A w komedii romantycznej Dzień dobry, kocham Cię zagrała nawet babcię jednej z głównych bohaterek (Olga Bołądź).
Bardzo nie chciałam dobiec do końca tej historii. Przeciągałam ten moment w nieskończoność. Niektóre strony powtarzałam kilka razy. Czytałam głównie do snu, co nie było najlepszym pomysłem. Zarywałam część nocy. W końcu nadszedł ten dzień. Ostatnia strona (o)powieści…
Ogromnym atutem książki, którą wciąż trzymam przed sobą, jest m.in. beztroska pisania. Wszystko, co przeżyła autorka,Mazurówna opisuje z niepohamowaną energią, werwą, entuzjazmem i zapałem! Bez skrępowania wchodzi w szczegóły ze swojego życia zawodowego i prywatnego (oczywiście z umiarem i ze smakiem). Odsłania przed czytelnikiem swoje myśli, sytuacje kompromitujące i duże-małe-wielkie sukcesy. Nie używa przeintelektualizowanego języka. Ot tak, pisze o wszystkim, co jej się przytrafiło. Z ogromną radością dzieli się częścią swojego życia. Wspomina, żartuje, śmieje się, wzrusza, denerwuje, oburza i marzy. Swoim własnym osobistym językiem. Z wyłączeniem sztucznej stylizacji. Bez powstrzymywania się od nader rozwiniętych opisów sytuacji. Jednocześnie z uwzględnieniem nader rozwiniętych anegdot. Czytelnik chłonie wszystko, co język niesie tancerce na usta. A papier skrupulatnie przechwytuje całość. To spontaniczna książka. Zresztą dziedzicząca spontaniczność po autorce.
Polska Isadora Duncan?
Jazz smakowała we Francji. W Polsce brakowało (i był to brak totalny) zwolenników tego gatunku i muzycznego i tanecznego.
„Wezwał mnie prezes telewizji, Sokorski (red. Włodziemierz Sokorski). – Dlaczego pani używa do swoich tańców muzyki kapitalistów? Przecież mamy taki piękny folklor, dlaczego nie chce pani tańczyć tańców ludowych? I dlaczego pani choreografie są przeintelektualizowane? – Byłam zdumiona. Jak to, taki inteligentny człowiek i takie brednie? Coś tam zaczęłam bąkać, że podziwiam „Mazowsze” i „Śląsk”, ale im nie dorównam, że używam muzyki jazzowej, czyli muzyki czarnych niewolników, a i do intelektu – gdzie mi tam, daleko!”
Wyjechała więc gwiazda polskiej sceny tanecznej lat ’60 do Francji tułać się po teatrach i rewiach. Pukając do drzwi choreografów o światowej sławie, którzy (bez mrugnięcia okiem, bez zająknięcia) wpuszczali ją do środka! By po latach wrócić do kraju jako gwiazda międzynarodowej sceny tanecznej. Z krwi i kości baletnica. W sercu tancerka jazzowa. Miała wielką potrzebę i niepohamowaną ochotę, żeby zdjąć puenty i tutu (paczkę), a włożyć legginsy i luźną koszulę. Zupełnie jak Isadora Duncan.
„Tymczasem ogłoszono przygotowania do Pierwszego Ogólnopolskiego Konkursu Tańca Klasycznego, który miał się odbyć w kwietniu 1959 roku. Lubię pokonywać poprzeczki, nie mogłabym nie przystąpić do tego konkursu, choć wyraźnie już czułam, że taniec klasyczny ze swymi precyzyjnymi przepisami niezostawiającymi miejsca na jakąkolwiek interpretację, na zmianę choćby pozycji małego paluszka, jest dla mnie mało pociągający. Zresztą wcale nie mam łatwości fizycznych do pokonania trudnych jego figur – gdyby nie moja zaciętość, nie mogłabym nawet dojść do poziomu byle jakiego łabędzia… Ratowała mnie wrodzona elastyczność i gibkość, no i pewna łatwość pojmowania klasycznych reguł, żeby jakoś je ominąć. Ale – wzięłam się za pracę i zgłosiłam swój udział w konkursie. Ćwiczyłam uparcie obowiązkowy układ klasyczny, (…)”.
„Płakałam. Płakałam jak nigdy dotąd. Całym moim ciałem wstrząsały jakieś rytmiczne dreszcze czy konwulsje, łzy rozmazywane pięściami zmoczyły mi całą twarz, powstrzymywałam szloch” – wspomina dwu-, może trzyletnią Krysię dorosła Krystyna (fragment książki Burzliwe życie tancerki Krystyny Mazurówny – patrz przypisy). Oto początek opowieści najpierw małej dziewczynki. Z tą kilkuletnią Krysią dorastamy, dojrzewamy, dostajemy dobre i złe stopnie (częściej jednak złe, ponieważ bohaterka od początku wiedziała, że nadaje się tylko do „baletówki” i wcale się nie myliła), przeżywamy pierwsze rozczarowania miłosne, pierwsze taneczne sukcesy i porażki. Z tą właśnie Krysią odkrywamy pasję nie do zwalczenia! Przeznaczoną, prawdziwą, instynktowną. Przekraczamy próg zadymionego (rzecz jasna od papierosów) mieszkania prawie już dorosłej Krysi, choć wciąż dwudziestoparoletniej. Poznajemy Teoplitza, Słonimskiego, Mrożka, Kisielewskiego, Tyrmanda…
„Wprowadziliśmy się do zamienionego za moje mieszkania przy Piwnej. Urządziliśmy przyjęcie, zresztą często przyjmowaliśmy znakomitych gości. Andrzej Wajda opowiadał o filmach, które zamierzał zrobić, bywali u nas Tadeusz Konwicki, Tyrmand z Basią Hoff, Kawalerowicz z Winnicką, Artur Międzyrzecki z Julią Hartwig… Bliscy sąsiedzi z innego strychu, Kuba Morgenstern z Krysią Cierniak, potem Mrożek, którego okna wychodziły na wspólne z naszym podwórko. (…) Francja jest pięknym krajem, wolnym i bogatym, moje prywatne życie ułożyło się tam o wiele lepiej, ale pozycji społecznej nie miałam już tak wysokiej. Z racji swego zawodu zetknęłam się wprawdzie z wieloma gwiazdami teatru i filmu, ale już nie miałam tego wrażenia kąpieli intelektualnej, które odnosiłam, siedząc w SPATiF-ie przy śledziu i słuchając dowcipów stałych bywalców!”
Ta książka to nie tylko (choć przede wszystkim) opowieść Krystyny Mazurówny o Krystynie Mazurównie. To również saga o ludziach, obyczajach, politycznych wpływach. O świecie polskich intelektualistów, twórców tańca, zwyczajnych ludzi. Opowieść prawdziwa, ale z malowaną narracją bohaterki. Nie tylko o tancerce i nie tylko tancerki. Także córki, uczennicy, żony, matki, szarego pracownika, Polki, paryżanki, emigrantki, artystki… O determinacji w dążeniu do wyznaczonych celów (prawdziwej, nieudawanej determinacji!). O spełnionych marzeniach. O woli walki i uparciu w realizowaniu swojej pasji. O tym, z czego trzeba zrezygnować (z własnego zespołu jazzowego w kraju), a z czego nie trzeba (z macierzyństwa). Piękna opowieść o spełnieniu, szczęściu, o podejściu do świata i ludzi z dystansem, ale nie z uprzedzeniem. O posiadaniu błyskotliwej myśli i podążaniu (w 100%) za własnym sercem, uczuciami i emocjami (choć z emocjami bywa różnie, trzeba się chociaż starać i zachowywać pozory).
Pokolenie wzrokowców
Wszyscy lubimy oglądać obrazki :) Dlatego książka została odpowiednio zaopatrzona. Bierzemy więc do ręki „dzieje” tancerki i choreografki opatrzone albumem wspomnień (bo nie na odwrót). Do woli możemy przeglądać zdjęcia z czasów dzieciństwa Mazurówny, poprzez jej karierę w Polsce oraz we Francji, aż do świeżych zdarzeń sprzed paru lat. Zdjęcia ze sceny, z prób, fotografie z bliskimi oraz bliskich, plakaty, rysunki…
Krystyna Mazurówna była tancerką, przede wszystkim. I choreografem (raz pomyślała, że skoro tańczy mogłaby też ułożyć jakiś układ i okazało się, że całkiem fajnie jej to wychodzi). Zdarzyło się pani Mazurównie uprawiać także inne (bardzo różne) zawody. Ale nie nie nie! To wcale nie było tak, jak w standardowej bajce o artystce-emigrantce (młoda dziewczyna z zamiłowaniem do śpiewu przyjeżdża do wielkiego miasta, musi się z czegoś utrzymać, więc zaczyna pracować jako kelnerka, aż w końcu szef restauracji przypadkowo odkrywa jej ukryty talent i zapoznaje młodą dziewczynę z przyjacielem sąsiada brata jego siostry ciotecznej, który przypadkowo zna się osobiście z managerem gwiazd).
Jaka jest historia Krystyny Mazurówny? Odsyłam do źródła. Niech sama Wam opowie :)