Recenzja ukazała się na stronie www.empik.com w zakładce - kultura.
Czy znacie hasło „siostra Szekspira”? Pochodzi z eseju Virginii Woolf Własny pokój. Wyobraźmy sobie, że znakomity dramaturg miał siostrę. Okej, zresztą nie musimy sobie tego aż tak intensywnie wizualizować: Szekspir miał siedmioro rodzeństwa, w tym siostry, o których nic nie wiadomo. I właśnie o to poniekąd chodzi. Wyobraźmy sobie (ponownie), że jedna z tych sióstr (wybieram Joan) miała talent równie wielki jak słynny brat. Albo zaszalejmy, niech Joan ma talent nawet większy. Niech z łatwością układa sylaby sonetów, wie, że życie to sen, z którego jesteśmy utkani, a zazdrość to zielonooki potwór. Na nic jej się to nie przyda, ponieważ urodziła się w czasach, kiedy inteligencja może kobiecie przysporzyć problemów, ale na pewno nie sławy czy uznania. Życie publiczne i splendor są domeną mężczyzn. Ich siostry, matki i żony ograniczone są do domowych pieleszy, rodzenia dzieci, ważenia piwa. Żadna z nich nie będzie miała narzędzi, żeby nawet marzyć o innym losie.
Sytuacja kobiet nie zmieni się przez setki lat. Wystarczy przywołać przykład siostry Isaaka Bashevisa Singera, Esther Singer Kreitman, o której brat mówił, że nie zna lepszej pisarki tworzącej w języku jidysz. A jednak Esther była aktywnie zniechęcana do pisania przez całą rodzinę, matkę w szczególności, a wychodząc za mąż, zniszczyła część rękopisów. Zbiór „Rodowód” został wydany w tłumaczeniu Natalii Moskal w roku 2016, warto do niego zajrzeć.
W tej samej galerii mógłby znaleźć się portret Włoszki Artemisii Gentileschi, barokowej malarki urodzonej u schyłku XVI wieku. A jednak jej nazwisko jest nam znane, co więcej, łączą się z nim znakomite obrazy, mimo że malarstwo było w tym okresie domeną mężczyzn. Kobiety nie mogły kupować pigmentów, podpisywać się pod obrazami, nie otrzymywały wynagrodzenia za swoje dzieła. Gentileschi, córka malarza fresków ze szkoły Carravagia, pokonała te ograniczenia. W jaki sposób? O tym opowiada komiks Nathalie Ferlut i Tamii Baudouin, który ukazał się właśnie nakładem wydawnictwa Marginesy (przekład: Olga Mysłowska). Tutaj półgębkiem wyrażam nadzieję, że nikogo nie trzeba już przekonywać do komiksu jako medium i tłumaczyć, że to nie tylko nośnik opowieści o zmutowanych herosach i zabawnych stworzeniach. Wiemy o tym, prawda? To znakomicie, ponieważ Marginesy mają w planie kolejne komiksy i warto, żebyście śledzili ich ofertę – serię nadzoruje Szymon Holcman, jeden z założycieli Kultury Gniewu, trudno o lepszą rekomendację.
Wróćmy do Artemizji. Dorasta bez matki, w pracowni ojca, który szybko dostrzega, że nie będzie miał pożytku z dwóch synów, ale córka to inna historia – świetnie radzi sobie przy sztalugach, ma oko do kolorów, a przede wszystkim jest żywo zainteresowana malowaniem. Gentileschi wykorzystuje ją jako modelkę i pomocnicę, ale nie ma złudzeń: dziewczyna nie może być zawodową artystką, jest to po prostu niemożliwe, obyczajowo i prawnie. A jednak w żaden sposób nie zniechęca córki do obecności w pracowni, nawet kiedy po mieście zaczynają krążyć plotki, że pozuje nago własnemu ojcu, nawet kiedy Artemizja zaczepiana jest na ulicy przez rozochoconych młodzieńców. Co więcej, Gentileschi zatrudnia nauczyciela, który ma pomóc jej w opanowaniu tajników perspektywy. Nie przejmuje się przy tym złą opinią Agostino Tassiego, który sporo czasu spędza w areszcie, ale wychodzi z niego za sprawą wysoko postawionych przyjaciół. Agostino zaczyna karierę nauczyciela od gwałtu na podopiecznej, wzmocnionego zapewnieniem, że i tak nikt nie uwierzy w niewinność dziewczyny, która pozuje nago i zajmuje się sztuką. Artemizja uczy się więc technik malarskich, pozostając całkowicie we władzy swojego oprawcy. Nie będę zdradzała dużo więcej z fabuły, pokazującej niezwykłą ścieżkę emancypacji, ale też paradoks sytuacji Artemizji: jej niezgodny z duchem epoki sukces był częściowo zasługą mężczyzn, którzy ją skrzywdzili.
Spójrzmy na ojca: Oracio Gentileschi jest zainteresowany tylko sobą i swoją sztuką, co zresztą wyrzuca mu później córka. Jego wsparcie dla Artemizji nie bierze się z wyprzedzającego czasy poczucia sprawiedliwości i uznania dla jej talentu. Po prostu tak jest wygodniej: po pierwsze, ma utalentowaną pomocnicę zamiast dwóch niewydarzonych synów, po drugie, córka dyskutuje z nim o sztuce, a szczególnie o jego sztuce, co sprawia Gentileschiemu olbrzymią przyjemność. Gdyby Artemizja miała matkę, nie plątałaby się po pracowni, tylko uczyła kobiecych zajęć i szykowała do zamążpójścia.
Drugim „przyczynkiem” do sławy Artemizji jest historia z Tassim, którego Oracio Gentileschi oskarża w końcu o gwałt (ale dopiero wtedy, gdy Tassi kradnie jego obrazy, a więc uderza w najczulszy z możliwych punktów). Proces, wygrany przez pokrzywdzonych, i wzbogacony o plastyczny pokaz niewinności Artemizji (nie zdradzę jaki, w komiksie wszystko jest starannie wyrysowane), cieszy się ogromnym zainteresowaniem i przysparza kobiecie-malarce reklamy. Plotki głoszą, że mordowany przez Judytę Holofernes z jej obrazu ma twarz Tassiego. Zaczyna się nią interesować Lionardo Buonarotti, bratanek Michała Anioła. Dzięki jego protekcji Artemizja jako pierwsza kobieta przyjęta zostaje w poczet florenckiej Akademii. Od tego momentu jej pozycja jest ugruntowana, może legalnie malować i utrzymywać się ze sprzedaży obrazów, co z powodzeniem robi. Nie jest już tylko „medialną” ciekawostką, ale prawdziwą artystką. Patrząc na jej historię, nie sposób od wspomnianego paradoksu uciec: pomniejszamy wartość Artemizji Gentileschi, opowiadając o niej przez pryzmat gwałtu i zaniedbań – a jednak „dzięki” nim przeskoczyła swoje czasy. Sam talent nie przydałby się jej do niczego gdyby nie specyficzne okoliczności umożliwiające jego wyeksponowanie.
Od strony technicznej: komiks Ferlut i Badouin to znakomita lektura także dla osób, które dopiero przekonują się do tego medium. Pieczołowicie oddane szczegóły, świetna gama kolorystyczna, ciekawa oś narracji (opiekunka opowiada dorastającej córce malarki o losach matki). Szczególnie ujęły mnie detale drugiego planu: o ile komiks jest poważny w treści i w stylu, znajdziemy tam kreskówkowo „puszczone” twarze, wprowadzające w tę niewesołą opowieść odrobinę oddechu.
Bardzo polecam, czytajcie komiksy, a ten w szczególności.