Macie może ochotę na bajkę? Taką w pastelowych kolorach, cukierkowych smakach i z happy endami? Jeśli tak to "Vintage. Sklep rzeczy zapomnianych" jest książką dla Was. Jeśli zaś średnio Was kręcą historyjki, w których wszystko ocieka lukrem, choć niby tak być nie ma, bo przecież tym lukrem ociekają problemy bohaterów owej bajki, to raczej ta książka nie będzie dla Was.
Ja jestem gdzieś dokładnie po środku. Bo niby zazwyczaj drażni mnie taki zewsząd płynący miodzik, to jakoś dziwnie tym razem miałam trochę ochotę na tak ukazaną historię. I choć sporo mam do książki zastrzeżeń to muszę też przyznać, że czytało się ją niezmiernie miło.
Trzy kobiety. Zupełnie różne, w zupełnie różnym wieku, położeniu i sposobie myślenia. Trzy kobiety, których życie splata się w pewnym sklepie. Tytułowym Sklepie rzeczy zapomnianych, prowadzonym przez jedną z tych kobiet. O co więc może chodzić? Jak losy tej trójki mogą się ze sobą łączyć? Jak mogą na siebie nawzajem wpłynąć? Jak się to ma do rzeczy w sklepie Vintage? O tym niby tak książka jest. Choć w sumie nie do końca jest to przedstawione tak jak sobie przed rozpoczęciem lektury wyobrażałam.
I tak stoję po środku, jedną nogą pośród wszystkich negatywów, które mi się nasuwają, gdy myślę o tej książce, a drugą nogą stoję pośród dosyć przyjemnych uczuć, które czytanie tej książki wywoływało. I sama nie wiem w którą stronę pójść.
Gdy ciągnie mnie bardziej w tę stronę złoszczenia się na książkę to chcę Wam napisać, że drażniło mnie to, że w tej książce wszystko się pięknie układa. I wszystko to jest od razu do przewidzenia, i naprawdę nie trzeba jakiś wyższych mocy, by wiedzieć jak się to wszystko co autorka wymyśliła dla swoich bohaterów ułoży. Jest to wręcz męczące, bo jakoś tak czytelnik chciałby choć odrobinkę zaskoczenia, napięcia lekkiego czy aby na pewno losy naszych bohaterek ułożą się pomyślnie. Bo losy naszych trzech bohaterek są niełatwe, każda z nich jest w dosyć nieciekawej życiowo sytuacji, każda boryka się ze zmianami w życiu, które wcale niekoniecznie musiały się dobrze skończyć. Jednak w tej książce chyba o to chodzi by się wszystko dobrze skończyło. By lukier zalał strony, a my byśmy się tym delektowali. Bo przecież każdy lubi lukier, każdy lubi słodkości. Każdy?
Do tego szkoda mi było, że losy jednej z bohaterek zostały potraktowane po macoszemu, a czuję, że gdyby to właśnie one zostały bardziej rozwinięte to książka byłaby zdecydowanie lepsza. Chodzi mi o Amithi - tak to ona zaciekawiła mnie najbardziej.
Biorąc się za tę książkę myślałam, że jak sam tytuł wskazuje więcej w niej będzie historii, tematów z przeszłości, czy to przeszłości bohaterek czy choćby rzeczy, które w tytułowym Sklepie rzeczy zapomnianych się znajdują. Miałam ogromną nadzieję na magiczne opowieści z tymi vintagowymi rzeczami w tle. Tutaj owszem tytułowy sklep jest ważny - w końcu skupia nasze bohaterki, jednak jego "zawartość" jest zbyt skromnie opisana i dosyć słabo łączy się z sensem książki.
Dobrze, koniec narzekania, przestępuję na nóżkę, którą stoję pośród pozytywów. Choć ich niestety niewiele. Podstawowy pozytyw? Czyta się tę książkę niesamowicie przyjemnie, język jest tak przyjemny, że się z tą opowieścią po prostu płynie, dosyć szybko się płynie, ale na szczęście nie gubi się wątków. Zresztą książka podzielona jest rozdziałami, które przypisywane są konkretnej bohaterce, ale gdzieś tam wszystkie się łączą w jedną historię. Każdy z tych rozdziałów ma nam pomóc w zrozumieniu tych trzech kobiet. I obserwowaniu tego jak buduje się ich relacja.
I kolejny pozytyw? Same bohaterki. Każda z nich jest inna, każda ma ciekawą historię do opowiedzenia, każda ma coś w sobie takiego, że chciałabym je poznać lepiej. Czuję, że gdyby autorka opisała losy każdej z nich w oddzielnej książce to byłyby to trzy naprawdę ciekawe książki. Może już nie tak lukrowate, ewentualnie przysypane tylko cienką warstwą cukru pudru, ale myślę, że o wiele ciekawsze niż ta w której każda zajmuje tylko część historii.
A wracając do tej słodyczy, która mnie lekko mdliła w książce to gdy stoję po stronie pozytywów to myślę, że właśnie taki miał być urok tej książki. Miała to być taka pastelowa, tiulowa, lukrowa suknia, w której każda z nas chciała by choć raz wystąpić w bajce, poczuć się jak księżniczka i obudzić się z uśmiechem na ustach.
Zatem mogę przymknąć czasem oko na te rzeczy które mnie denerwowały, wziąć poprawkę na tę książkę i spróbować się odnaleźć w takim niby nieidealnie idealnym świecie stworzonym przez autorkę.
Choć niestety świat ten całościowo oceniam tylko na ***3***, to nie ukrywam, że momentami książkę tę lubiłam bardziej, momentami mniej, niemniej czytanie jej nie było wcale nieprzyjemne, a czasem nawet przynosiło otuchę zmęczonemu rzeczywistością, która nie zawsze jest tak lukrowa sercu.
I ogromny plus dla Wydawnictwa Marginesy za cudowną! okładkę, przeglądałam okładki z innych państw i naprawdę uważam, że nasza Polska wersja jest najpiękniejsza!