To nieprawda, że o II wojnie światowej wiemy już wszystko. Wraz z upływem czasu odkrywamy kolejne białe plamy, stopniowo identyfikujemy miejsca przemilczeń i wymuszonego zapomnienia. Seksualność w warunkach wojny, okupacyjna obyczajowość regulująca tę sferę to obecnie główne „odzyskiwane” tematy. Nie dość, że zahaczają o życie codzienne czasu wojny, to jeszcze wiążą się z tabu i jego przekroczeniem. Podjęcie ich pozwala nie tylko na zaglądnięcie pod kołdrę, ale także na odkrycie nowych form przemocy okupacyjnej.
Książka Ostrowskiej – nie reportaż, lecz opracowanie historyczne – nie daje żadnej czytelniczej satysfakcji, nie będziemy jej czytać z wypiekami na twarzy. Przeciwnie, jej historia o bezimiennych, ukrywających się pracownicach wojennych burdeli pokazuje nowy wymiar wojny i jej nowe ofiary, takie, o których milczenie wpisane było w obyczajowość większości państw europejskich. Wydawać by się mogło, że to temat stosunkowo wąski, marginesowy wobec innych zagadnień z zakresu wojennej historii czy antropologii. Głównymi bohaterkami opowieści Ostrowskiej powinny być kobiety pracujące w wojennych burdelach, tymczasem pojawiają się z rzadka, widzimy tylko fragmenty ich biografii, pojedyncze zdarzenia, często nie znamy nazwisk. Nakładają się tu dwa rodzaje opresji: okupanta wobec obywatelek ziem okupowanych oraz mężczyzny prowadzącego wojnę wobec kobiety, której ciało staje zarazem trofeum i narzędziem upokorzenia. Historię kobiet należy wyłuskać zatem z opowieści męskiej – o konieczności tworzenia burdeli wojennych, ich organizacji, finansowaniu, kłopotach z wyposażeniem, utrzymaniem porządku. Nazwiska, pochodzenie, indywidualne historie poszczególnych seksualnych pracownic nie mieszczą się w poetyce wojennych dokumentów. Kobiety w tej historii pojawiają się jak meteory: gdy stają przed sądem, gdy zgłaszają sprawę wykorzystywania przez zamożnego bauera do niemieckiej administracji, gdy zostają przyłapane na tajnej, czyli niepodporządkowanej nazistom prostytucji. Ich historie pozostają bez zakończenia, bo znikają z akt sądowych i nie dowiadujemy się o nich niczego więcej.
Nakładają się tu dwa rodzaje opresji: okupanta wobec obywatelek ziem okupowanych oraz mężczyzny prowadzącego wojnę wobec kobiety, której ciało staje zarazem trofeum i narzędziem upokorzenia
O przeszłości opowiada Ostrowskiej tylko kilka osób i to takich, które nie pracowały w żadnym wojennym domu publicznym, a były klientami, współwięźniami, przyjaciółmi czy dozorcami. Głos zabiera tylko jedna z prawdziwych bohaterek tej książki, los kilku znanych autorce przypadków staje się zatem symbolem doświadczenia wojennego. Ukrywanie się byłych przymusowych pracownic seksualnych, ich milczenie stanowi jeden z głównych problemów tej opowieści i jest też powodem, dla którego autorka podejmuje swą pracę badawczą. Przyjmuje tu ona postawę archiwistki i tłumaczki, ze stosów dokumentów wojennych, powojennych akt sądowych próbuje wygrzebać i ułożyć linearną opowieść o budowie przemysłu seksualnego wykorzystania kobiet.
Przemilczane pokazują kilka rodzajów seksualnej pracy przymusowej – zamawianie kobiet do domów publicznych tuż za linią frontu, w dużych miastach dla Wehrmachtu i SS, dla oficerów i osobno dla szeregowych żołnierzy, dla wojsk sprzymierzonych z III Rzeszą, dla robotników przymusowych i więźniów w kacetach. Ostrowska pracowicie rekonstruuje reguły rządzące tym systemem: oddzielanie wyższych i niższych kadr niemieckich, przyporządkowywanie pracownic i klientów według narodowości, 15-minutowe seksualne interwały, bilety i bony, które klienci musieli przedstawiać, odprowadzanie zarobionych pieniędzy do kasy SS. Autorka z benedyktyńską skrupulatnością przeszukuje archiwa, by pokazać, jak administracja III Rzeszy organizowała ten przemysł: analiza dokumentów ma jej pomóc w wyjaśnieniu przyczyn, dla których podejmowano ten wysiłek. Powody te były błahe, ale ważne z perspektywy dowództwa: unikanie praktyk homoseksualnych i onanistycznych, ograniczenie niekontrolowanych kontaktów seksualnych między żołnierzami a mieszkankami podbitych obszarów.
Kobiety – seksualne robotnice – pojawiają się najczęściej w liczbie mnogiej, zawsze ujęte w reżimy miar ilościowych. Ostrowska cytuje dokumenty przypominające zamówienia: ile kobiet chce taki i taki urząd, pokazuje, jak kolejne instytucje ustawiają się w kolejce, czekając aż Kripo upoluje odpowiednią ilość młodych kobiet i wyśle je do nowego burdelu, posyłając wraz z nimi odpowiednie dokumenty – przypominające wydanie z magazynu. Kobieta nie jest więc nawet marginalizowana, jej po prostu nie ma. Tymczasem jej uroda, wiek i narodowość są bardzo istotne. SS domaga się kobiet atrakcyjnych, nie tylko po to, by zaspokoić apetyty seksualne swoich żołnierzy, ale także po to, by skompromitować i upokorzyć mieszkanki danego kraju, sprowadzając je wszystkie do roli potencjalnych dziwek. Uniemożliwia to wykształcenie się prywatnych związków i przeciwdziała „zepsuciu” porządnej, germańskiej krwi.
Ta książka jest nudna, długa, potworna w swoim wyliczeniu cierpienia. Taka właśnie ma być – musi być nudna, bo to opowieść o administracyjnym zarządzaniu ciałami kobiet. Autorka nie pozwala, by opowieść uległa naporowi fetyszyzacji czy erotyzacji: pilnuje swego dyskursu i tego, żeby przemoc ani na chwilę nie mogła nam się ukazać jako atrakcyjna. Paradoksalnie tylko taka opowieść, która nie ubarwia, nie fabularyzuje, staje się moralnie słuszna. Autorka cytuje wiele dokumentów, by pokazać cierpienie w największym zbliżeniu i szczególe, udaje się jej jednak uniknąć kiczowatej afektacji: nie piętrzy szczegółów, by zawładnąć emocjami czytelnika. Jej opowieść ma niezwykły wymiar etyczny: mówi w imieniu tych, które już głosu nie zabiorą – w ciągu ich życia wstyd odbierał im mowę. W ten sposób książka Ostrowskiej staje się pierwszą w Polsce opowieścią zaświadczającą o wojennej przemocy seksualnej.
Jej opowieść ma niezwykły wymiar etyczny: mówi w imieniu tych, które już głosu nie zabiorą – w trakcie ich życia wstyd odbierał im mowę
Obok historii samego przemysłu seksualnego Ostrowska przedstawia także powojenny przemysł pogardy – jego ofiarami padły robotnice seksualne. We Francji, gdzie burdeli było najwięcej, golono im głowy i oskarżano o kolaborację. W Niemczech nie pasowały do kategorii ofiar – nie należały bowiem do więźniów politycznych, lecz do grupy więźniów asocjalnych, którym po wojnie odmówiono uznania statusu ofiar i nie wypłacano odszkodowań. Rekrutowały się one z reguły spośród więźniów kryminalnych, prostytutek, osób z niepełnosprawnościami, problemami alkoholowymi, bezdomnych. Żadna kobieta, która przetrwała obozowy puff, nie chciała być z tą kategorią utożsamiana, to wstyd zatem decydował o milczeniu. W Polsce tuż po wojnie nie przytłumiano ich opowieści, choć kobiety najczęściej zeznawały w sądach nie we własnej sprawie, ale przeciwko agentom i kolaborantom. Nie wypytywano ich o przeżycia wojenne, o warunki pracy w wojskowych i obozowych burdelach. Ich historie nie były już wtedy interesujące, chociaż nie zostały jeszcze wówczas uznane za stygmatyzujące. Pod koniec lat 40. zaczął się jednak umacniać godnościowy dyskurs byłych więźniów jako ofiar nazizmu. Nie chodziło już tylko o podkreślenie cierpienia, nacisk kładziono na bohaterstwo – prostytutki z puffu, prostytutki z burdeli przyfrontowych nie pasowały już zatem do tego obrazu i znalazły się poza dyskursem. O ile jednak za granicą ta biała plama została w jakiś sposób zapisana (dzięki badaniom m.in. Roberta Sommera) i przywrócono doświadczenia kobiet do dyskursu historiograficznego, o tyle w Polsce ciągle skupiamy się na wyklętych – najpierw żołnierzach, a ostatnio także księżach. Tymczasem Ostrowska pokazuje, że prawdziwymi wyklętymi polskiej historii były między innymi zapomniane przymusowe prostytutki. O tym, że ich status w ogóle się nie zmienił, najlepiej świadczy fakt, że 70 lat po wojnie w książkach badaczy pojawiają się one z inicjałem nazwiska, co przywołuje jednoznacznie kontekst kryminalny. Tymczasem większość kobiet pracujących (a właściwie uwięzionych) w burdelach wojennych nie była związana z półświatkiem przestępczym. Autorka rozbija także mit dobrowolności tej praktyki: do burdeli wysyłano pod przymusem kobiety przyłapane na prostytucji, ale też te, które o nią podejrzewano, a także kobiety, które zostały „przyłapane” na związku z Niemcem (co często oznaczało po prostu gwałt dokonany przez bauera na przymusowej robotnicy). Wydaje się, że przedłużające się milczenie wynika z dominacji dwóch perspektyw, męskiej i narodowej, co wymusza usuwanie wszystkich treści niezgodnych z tymi wzorcami.
Ostrowska traktuje swój temat bardzo serio, zabiera głos w imieniu milczących, zmarłych już dzisiaj kobiet, których doświadczenie było marginalizowane, a cierpienie lekceważone. Nie wprowadza do tekstu własnych emocji, przemyśleń. Poświęcając gigantyczną ilość czasu i wysiłku tym badaniom, próbuje za wszelką cenę osiągnąć nieodzowny dystans, ruguje z opowieści samą siebie. Jak wielkie stoją za tym emocje, widać dopiero w wywiadach towarzyszących publikacji. Ostrowska tutaj dopiero popuszcza cugli, zdejmuje dobrowolnie wcześniej nałożony knebel: „Ciągle to słyszałam. Że to prostytutki, szmaty, dziwki, element. Że po co komu to potrzebne. Co to niby za cierpienie, gdy prostytutka przedwojenna trafia podczas wojny do burdelu?” – mówi w rozmowie z Mike Urbaniakiem na łamach „Wysokich Obcasów”.
Tutaj właśnie widać chyba największą różnicę między jej opowieścią a reportażem historycznym Remigiusza Ryzińskiego. W „Dziwniejszej historii” opowiada on o losach homoseksualistów w Polsce od czasu wojny do lat 60., wylicza lokale, w których toczyło się homoseksualne życie towarzyskie, przedstawia sposoby wtajemniczania czworga swoich bohaterów, budzenie się ich świadomości psychoseksualnej. Jednocześnie topi te ważne historie w dużej ilości ploteczek, dykteryjek, środowiskowych mitów. Przytaczanie opowieści z trzeciej ręki o romansach, przelotnych związkach innych osób zmienia ton całej opowieści, kwestionuje jej wiarygodność. Nie powstaną z tego kroniki homo-polo, bo Ryziński nie konfrontuje tego, co mówią jego bohaterowie, ze źródłami historycznymi, pozostawia urwane wątki, niezweryfikowane fakty, wątpliwe interpretacje. Ostrowska problematyzuje miejsca puste, wyjaśnia powody milczenia, ukrywania się swoich postaci, posługuje się zarówno interpretacjami psychologicznymi, historycznymi, jak i genderowymi. Inną strategię stosuje Ryziński, wybierając plotkę, uogólnienie, zabawną anegdotkę, co zmniejsza ciężar jego opowieści, marnuje potencjał miejsc mocnych, kiedy udaje mu się przyszpilić konkret w opowieści bohaterów. Oboje wychodzą z podobnego punktu wyjścia: tabuizowanych, przemilczanych historii dotyczących sfery seksualnej w okresie wojennym. O ile Ostrowska jednak stawia na świadectwo, Ryziński idzie w anegdotę, w lekką opowieść z kilkoma minorowymi nutami. Wydaje się, że „Dziwniejsza historia” wybiera ton buffo, kostiumy i maski, za którymi wciąż kryją się jego bohaterowie. Sekretnym jądrem tej opowieści, prawdziwym zerwaniem zasłony miał być rozdział na temat homoseksualnych spotkań Polaków z Niemcami w czasie wojny. Ryziński planował pokazać to, co kryje się za zasłoną, tymczasem nie udało mu się dotrzeć do osób bezpośrednio zaangażowanych w relacje z Niemcami lub ich świadectw. Napomykają o tym jego bohaterowie, wówczas zbyt młodzi, by wiedzieć coś konkretnego i móc opisać te znajomości. Dlatego właśnie Ryziński ucieka do psychoanalitycznych rozważań na temat fetyszu nazistowskiego munduru, zaprojektowanego przez Hugo Bossa, wylicza miejsca spotkań homoseksualistów. Jego reportaż nie zrywa zatem zasłony, a pokazuje, jak mocne tabu otacza ten fragment historii wojennej.
Ostrowska posługuje się zarówno interpretacjami psychologicznymi, historycznymi, jak i genderowymi.
Ostrowska w Przemilczanych przekracza tabu, pokazuje, co kryją białe plamy, wskazuje też beneficjentów tego milczenia i ciągle trwającą krzywdę ofiar. To lektura bardzo ważna, kamień milowy w najnowszej historiografii. Dlatego właśnie Przemilczane powinny stanąć na półce koło Wielkiej trwogi Marcina Zaremby.