Recenzja ukazała się na łamach Gazety Wyborczej.
Witajcie w teatrze rewiowym, w którym nic nie odbywa się zgodnie z planem. Komik nie umie żartować, kucharz nie umie gotować, a primabalerina jest tłustą świnią
Ukazała się właśnie biografia Jima Hensona – taty Muppetów. Lektura fascynująca i pouczająca, ale nim "zabrzmi muzyka i zabłysną światła", jak w przewodniej piosence z Muppet Show, zrobię poważną minę Orła Amerykańskiego i postaram się nie zanudzić państwa krótkim teoretycznym wstępem.
W trosce o podnoszenie kwalifikacji zawodowych przeczytałem dużo książek traktujących o teorii popkultury. Nie wiem, czy zdają sobie państwo z sprawę, ale od prawie stu lat wybitni intelektualiści badają to zjawisko. Wylali morze atramentu, ale nie dorobili się jeszcze nawet jej powszechnie akceptowanej definicji. Ba, nie mają jej jednej uniwersalnej teorii.
Istnieją dwa dominujące, choć sprzeczne ze sobą ujęcia popkultury. Pierwsze, którego klasykami są Max Horkheimer i Theodor Adorno, przedstawia ją jako bezduszny produkt wielkich korporacji. W tym modelu popkulturą jest wszystko to, czym nas karmi przemysł rozrywkowy. Gdy ktoś używa pojęć takich jak "medialna papka bezwolnie konsumowana przez masy", mniej lub bardziej świadomie nawiązuje do Adorno i Horkheimera.
Inne podejście mają autorzy tacy jak Siegfried Kracauer, który w książce Od Caligariego do Hitlera pokazał, jak popkultura Republiki Weimarskiej przepowiadała nadchodzący nazizm. Zwolennicy Kracauera uważają, że najciekawsze pytanie związane z popkulturą brzmi: dlaczego coś jest popularne, a coś innego nie? Do tej szkoły z kolei nawiązujemy, używając sformułowań w rodzaju: "Co o naszym społeczeństwie mówi fenomen popularności Dody?".
Światła, pralka, obroty, akcja!
Obie te teorie są ciekawe i wiele tłumaczą, ale prowadzą do sprzecznych wniosków. Z punktu widzenia Adorno i Horkheimera pytanie: "Skąd popularność Dody?" nie ma sensu. Pisze o niej każdy portal, no to jest popularna.
Badacze telewizji od dawna wiedzą, że cokolwiek ogólnodostępne kanały zaprezentują w paśmie prime time, czyli - jak nadal mawia moje pokolenie - "po dzienniku", to będzie gwarantowany hit. Nawet jeśli to transmisja na żywo z obrotów pralki automatycznej.
Ale z drugiej strony, gdyby to naprawdę było takie proste, TVN po prostu ustawiłby kamerę w łazience dyrektora Miszczaka i zaoszczędził fortunę na produkcji programów. A przecież w rzeczywistości właśnie ten przemysł kulturalny, o którym z taką niechęcią pisali Adorno i Horkheimer, mnóstwo środków angażuje w poszukiwanie odpowiedzi na Kracauerowskie pytanie: "Skoro społeczeństwo mamy takie a nie inne, to jaki bohater się mu spodoba?".
Choć podstawowe założenia obu teorii sformułowano przeszło pół wieku temu, do dziś nikomu nie udało się ich pogodzić i każdy autor piszący o popkulturze jest bliżej jednego lub drugiego podejścia. Ja nie jestem akademickim teoretykiem, tylko dziennikarzem. Jak może państwo zauważyli, czasem piszę o tym, co też znowu okropnego serwują nam medialne korporacje, a czasem gdybam w stylu: "Co o społeczeństwie mówi popularność Pudelka?".
Kończąc wstęp: w jakim stylu napisałbym o biografii Hensona? W żadnym z powyższych. Z mojego punktu widzenia oba te podejścia tracą z pola widzenia tego, kto jest najważniejszy: twórcę.
Raj osiemnastolatka
Dla Adorno i Horkheimera twórca jest bezwolnym wyrobnikiem, przykręcającym śrubki na taśmie produkcyjnej. Dla Kracauera jest z kolei jakby meteorologiem niemającym wpływu na pogodę, którą przepowiada. A przecież w rzeczywistości właśnie on jest najważniejszy i najciekawszy.
Kochamy Kermita między innymi za to, że jest alegorią twórcy. Często wciela się w reżysera, usiłującego zapanować nad ekipą pełną takich indywidualności, jak Miss Piggy czy Wielki Gonzo. I można odnieść wrażenie, że tylko jemu zależy na jakości utworu, bo Miss Piggy interesuje tylko to, żeby zawsze jej rola była najważniejsza (a wszelkie spory artystyczne kończą się, jak wiadomo, jej tradycyjnym ciosem karate). A Gonzo chce tylko, żeby było dziwacznie, więc scenariusz musi, po prostu musi zawierać scenę przedstawiającą spożywanie opony samochodowej do dźwięków Lotu trzmiela.
Nie pokochalibyśmy Kermita, gdyby Henson nie włożył w tę lalkę duszy i serca. A nie mógłby ich włożyć, gdyby zaprzedał je przemysłowi. W gruncie rzeczy biografię każdego mistrza popkultury można sprowadzić do nieustannej walki o niezależność. To ponadczasowy temat.
Okrutny jak muppet. A teraz drogie dzieci, pocałujcie muppeta…
Henson działał w epoce, w której reklama, telewizja i rozrywka familijna wyglądały inaczej. Dziś raczej nie udałoby się rozkręcić od zera czegoś na miarę Ulicy Sezamkowej czy Muppet Show. A jednak jego biografię polecam do przemyślenia współczesnym blogerom, youtuberom i innym pionierom komercyjnego internetu, bo najprawdopodobniej staną w swoim życiu przed takimi samymi dylematami.
Henson zadebiutował w roku 1954. Komercyjna telewizja była wtedy właśnie w takiej fazie, w jakiej dziś jest internet. Już było wiadomo, że nie okaże się tylko przelotną ciekawostką, że można na niej nieźle zarabiać, i nawet wiadomo było jak (reklama!). Ale wciąż nie istniały ścisłe, utarte reguły rządzące telewizyjną rozrywką. Taka sytuacja to raj dla ambitnego osiemnastolatka, jakim był Henson.
Jak śmierć sprzedała kawę
Rok później pojawił się Kermit - pacynka, którą Henson zaprojektował sam dla siebie, by wyciągnąć się z psychicznego dołka, w który wpadł, opiekując się umierającym dziadkiem. Na łamach "Washington Post" po raz pierwszy publicznie padło wtedy słowo "mapety", choć dziennikarz błędnie uznał, że dotyczy lalkarzy, a nie lalek.
W wieku 20 lat Henson zdobył sławę, a chwilę później także bogactwo. Od 1958 r. zaczął realizować reklamy kawy Wilkins według prostego pomysłu. Każda była krótkim skeczem z udziałem dwóch mapetów: Wilkinsa i Wontkinsa (gra słów, którą można zrozumieć jako (Chcący i Niechcący). Wilkins proponuje Wontkinsowi filiżankę kawy, Wontkins odmawia. Wilkins go za to zabija, za każdym razem w inny, wymyślny sposób. Kula armatnia, piła tarczowa albo spadający nie wiadomo skąd pomnik Jerzego Waszyngtona... Dziś zapewne ten rodzaj reklamy kawy w telewizji nie przeszedłby sita badań fokusowych, a tym bardziej oceny komisji etycznej. Między innymi dlatego skuteczna reklama to dziś reklama w internecie. W telewizji wszystko jest gładkie, nudne i przewidywalne.
Ledwie więc Henson przekroczył dwudziestkę, już rozwiązał problem dręczący wielu twórców w tym wieku - pieniędzy. Nie musiał szukać odpowiedzi na pytanie: "Z czego ja właściwie będę płacić czynsz?". I to do końca życia. Jego biograf Brian Jay Jones pokazuje jednak, że zachował głowę na karku i nikomu nie zaprzedał się do końca, zawsze zachowując artystyczną niezależność.
Łapy precz od Ciasteczkowego Potwora
Pokusy musiały być ogromne. Weźmy przypadek Ciasteczkowego Potwora. Henson zaprojektował go do jednej z kolejnych reklam. Najpierw w niezrealizowanym projekcie Potwór miał pożerać części samochodowe a potem w reklamie z 1967 r. pochłaniał sprzęt komputerowy marki IBM.
Potworem Ciasteczkowym stał się dopiero w kręconej od 1969 r. "Ulicy Sezamkowej". Henson mógłby dostać krocie, gdyby Ciasteczkowego Potwora sprzedał do reklamy ciastek albo innych produktów adresowanych dla dzieci. Ale nie zrobił tego. Dlaczego? Dzieci oglądające Ulicę Sezamkową traktowały lalki jak najbliższych przyjaciół, kupiłyby w ciemno wszystko, co im zareklamują. Dlatego Henson nie wykorzystywał ich w reklamach kierowanych do dzieci. Uważałby to za etycznie naganne.
Kilka tysięcy osób podpisało petycję wzywającą Berta i Erniego, dwóch przyjaciół z "Ulicy Sezamkowej", do wzięcia ślubu.Bert i Ernie z Ulicy Sezamkowej nie są gejami.
A jednocześnie "Ulica" musiała znaleźć źródła finansowania. Wystarczyłoby lekko zmienić jej nazwę, powiedzmy na "Ulicę Sezamków w Polewie Kakaowej Marki Frito Lays", a problem by się rozwiązał sam. Tyle że Henson zawsze unikał takich rozwiązań. Nie zgadzał się też na sprzedaż praw do postaci. IBM mógł kupić reklamę z Potworem, ale nie mógł kupić samego Potwora. Subtelna różnica, której młody artysta nie zawsze jest świadom.
Rygorystyczna obrona własności intelektualnej nie ułatwiała Hensonowi współpracy z przemysłem popkulturowym. Na przełomie lat 60. i 70. marzył o ucieczce z Ulicy Sezamkowej i realizacji regularnego telewizyjnego programu dla dorosłych. Czyli tego, co w końcu poznaliśmy jako Muppet Show.
Główne amerykańskie telewizje odrzucały przedstawiane im projekty. Zgadzały się najwyżej na pojedyncze występy, w rodzaju programu Muppet Show: Seks i przemoc nadanego w 1975 r. przez ABC. Henson pokazał w nim w całej okazałości wszystkie siedem grzechów głównych, każdy oczywiście symbolizowany przez inną lalkę. Niewiele było tylko Lenistwa, bo się spóźniło i ledwie zdążyło na napisy końcowe.
Zmienić! Wszystko!
ABC chciało zmienić w scenariuszu wszystko, z tytułem na czele. Henson wprawdzie postawił na swoim, ale w efekcie nie było dalszej współpracy. Wybawienie przyszło zza oceanu, gdzie brytyjski przedsiębiorca telewizyjny lord Lew Grade (przyszedł na świat na Ukrainie jako Lew Winogradzki) zakochał się w Muppetach, widząc w nich reinkarnację poetyki teatru rewiowego, który pamiętał z czasów młodości.
Na cześć Grade'a telewizyjny Muppet Show przyjął ostateczny kształt - opowieści o zwariowanym teatrze rewiowym, w którym nic się nie odbywa zgodnie z planem, komik nie umie żartować, kucharz nie umie gotować, primabalerina jest tłustą świnią, a stali bywalcy Statler i Waldorf wprawdzie przychodzą co wieczór, ale, jak przyznają w tytułowej piosence, "sami nie wiedzą po co".
Dzięki kontraktowi z Grade'em Henson nareszcie dostał wszystko, czego chciał. Zainteresowane telewizje po prostu kupowały gotowy produkt od firmy Grade'a (Incorporated Television Company), który z kolei dawał wolną rękę Hensonowi i jego współpracownikom. Sam Henson de facto nie pracował dla żadnej telewizji, więc nie musiał się użerać o każdą linijkę w scenariuszu
W ten sposób czterdziestoletni Henson znalazł się u szczytu życiowych możliwości. Mógł robić, co chciał. I podjął decyzję, której nie rozumieli jego współpracownicy, fani - i nie do końca potrafi ją wyjaśnić także jego biograf. Po pięciu niesłychanie udanych sezonach postanowił wycofać się z produkcji telewizyjnego Muppet Show. Poświęcił się pełnometrażowym filmom kinowym, najpierw z udziałem mapetów, potem autorskimi historiami fantasy: Ciemny kryształ i Labirynt. Fiasko tego drugiego wpędziło Hensona w depresję, choć nadal miał inne źródła dochodów - choćby realizowane dla dzieci Mapeciątka czy Skałę Fraglesów.
Ostatnim wielkim dziełem Hensona była transakcja sprzedaży imperium mapetów Disneyowi. Negocjacje trwały kilkanaście lat i przerwała je śmierć Hensona.
W 1990 r. Henson, wiecznie w biegu między Londynem, Nowym Jorkiem a Los Angeles, a to negocjujący sprzedaż z Disneyem, a to nagrywający kolejne reklamy, się przeziębił. Jako pracoholik uznał, że choroba sama mu przejdzie, tak jak zawsze. W poniedziałek 14 maja 1990 r. Henson zadzwonił do asystentki, mówiąc, że źle się czuje i musi odwołać zaplanowane na ten dzień zdjęcia. Asystentka była zaskoczona, bo Henson nigdy przedtem nie zrezygnował z pracy z powodu choroby. W nocy nieprzytomnego już Hensona zawieziono do szpitala, gdzie zmarł nocy następnej na powikłania przy zapaleniu płuc w wieku raptem 53 lat.
Negocjacje z Disneyem dalej prowadziła rodzina. Rozmowy szły jak po grudzie, bo Disney chciał praw do wszystkiego, a rodzina - zgodnie z intencją Hensona - chciała wyłączyć mapety występujące w Ulicy Sezamkowej (żeby np. Disney nie mógł ich używać w reklamie). Ostatecznie zakończyły się w 2004 r. umową, która zawierała mnóstwo wyjątków, zastrzeżeń i wykluczeń chroniących np. Ulicę Sezamkową.
Jak Kermit przechytrzył Hollywood
W pełnometrażowym filmie Wielka wyprawa Muppetów Henson pokazał alegorycznie własną karierę. Kermit wyrusza tam z rodzinnego bagna do Hollywood, marząc o sławie i bogactwie. Musi uciekać przed restauratorem, który chce go wykorzystać do reklamowania żabich udek (co udałoby się tylko pod warunkiem wyprania mu mózgu przez szalonego naukowca). Szalonego naukowca grał Mel Brooks, a złego restauratora - Charles Durning, aktor charakterystyczny, którego wszyscy kojarzymy z twarzy, a mało kto z nazwiska. Potężnego producenta z Hollywood, który w końcu podpisuje z Kermitem "standardowy kontrakt o sławie i bogactwie", grał sam Orson Welles.
To właśnie ten kontrakt, długi zwój pergaminu zawierający mnóstwo zastrzeżeń drobnym druczkiem, stanowi clou fabuły. Ten drobny druczek przeczytali chyba tylko Statler i Waldorf (zapewne nudząc się na kolejnym występie misia Fozzie), w każdym razie cytują kontrakt z pamięci w najnowszym filmie z mapetami z 2011 roku. W tym filmie clou fabuły to z kolei potrzeba zgromadzenia 10 milionów dolarów dla uratowania Muppetów przed złym teksaskim bogaczem Texem Richmanem, bo ów kontrakt daje Muppetom możliwość odkupienia samych siebie za taką właśnie niewygórowaną stawkę.
Na pohybel teoretykom popkultury - dla twórcy najważniejsze jest to, jak ograć przemysł kulturalny i powiedzieć swoje bez względu na to, czego oczekuje widownia. Każdy się umie sprzedać, ale sztuka w tym, żeby się umieć z powrotem odkupić.
Widownia jest jak inżynier Mamoń - zawsze oczekuje tego, co już widziała, więc nie ma co jej słuchać. A przemysł kulturalny najchętniej odmóżdżyłby żabę tak, żeby występowała w reklamie żabich udek.
Najwybitniejsze dzieła popkultury tworzą ci, którzy nie dadzą się ani widowni, ani show-biznesowi. Dlatego wobec tych najwybitniejszych bezradny jest zarówno aparat poznawczy Adorno, jak i Kracauera. Ale te najwybitniejsze tworzą tylko nieliczni geniusze. Tacy jak Jim Henson.