Nie umieraj do jutra Wacława Glutha-Nowowiejskiego to jedna z tych książek, po które sięga się, gdy ma się dłuższą chwilę i spokój, by móc należycie skupić się na treści. To niby niepozorna książeczka, która liczy sobie niecałe 300 stron, ale liczba stron nie świadczy o jej wartości. Dobra historia może zamknąć się na kilku stronach, ale wstrząśnie człowiekiem tak, że zapamięta ją do końca życia. Gorąco liczyłam, że doświadczę właśnie czegoś takiego. Czegoś, czego długo nie zapomnę.
Nie umieraj do jutra to zbiór dziesięciu opowiadań i zarazem dziesięciu różnych bohaterów. To przede wszystkim nieustający strach, głód i walka o każdą minutę. To ludzkie dramaty, które rozegrały się w okupowanej Warszawie i spisane zostały przez człowieka, który na własnej skórze doświadczył okrucieństwa wojny. Czy może być coś bardziej wartościowego?
Przede wszystkim warto zacząć od wyjaśnienia tytułu. Kim byli warszawscy Robinsonowie? To przydomek ludzi, którzy po kapitulacji powstania warszawskiego zdecydowali się pozostać w stolicy. Ilu z nas miałoby odwagę, by nie uciec przy pierwszej nadarzającej się okazji?
Autor na samym wstępie przyznaje, że osiem opowiadań jest autentycznych, jedno należy do niego, natomiast jedno to legenda. Czułam zatem ogromną ekscytację. Rzadko kiedy ma się okazję usłyszeć o tym bardziej „ludzkim” obliczu wojny – wybaczcie niefortunną grę słów. Bo dla mnie wojna ma dwa oblicza – jedna to statystyki i puste fakty, natomiast druga to codzienność, z którą musiano sobie jakoś radzić. Do mnie przemawia ta druga.
„To chyba najdziwniejsza wojna w dziejach świata. Powinna być bez przerwy filmowana, żeby przyszłe pokolenia zrozumiały, co znaczy patriotyzm”
Opowiadania są przejmujące. Niektóre wydają się wręcz nieprawdopodobne. Ale najbardziej chyba utkwi mi w pamięci opowieść o Nieuchwytnym Aresie; czysta fikcja, legenda. Wyróżnia się brakiem nazwisk oraz ulic, skupiając się na postaci głównego bohatera. Jest to krótka opowieść o pewnym śmiałku, który potrafił wielokrotnie wyprowadzić Niemców w pole. I robił to genialnie! Gdyby rzeczywiście istniał, jestem wręcz pewna, że źli ludzie, po powrocie do Niemiec, z pewnością by go wspominali. Wracając jednak do pozostałych dziewięciu opowieści, każda miała w sobie coś niesamowitego. Przy niektórych wręcz gorzej mi się oddychało, jakbym i ja wdychała opadający pył.
„Zostałam wyprowadzona w ostatniej grupie. Na podwórzu fabryki zobaczyłam zwały trupów do wysokości jednego piętra (…)” Wanda Felicja Lurie
Tę książkę inaczej odbierze ktoś, kto po raz pierwszy będzie miał styczność z tematyką wojenną, a zupełnie inaczej ktoś, dla kogo tego typu książka nie jest niczym nowym. Ja należę do tej drugiej grupy, niemniej mimo wszystko wywarła na mnie mocne wrażenie. Historie ukrywających się ludzi fragmentami były dość szczegółowe, dając mi pojęcie o tym, jak naprawdę radzono sobie z okupantem. To nie były statystyki, ogólniki, tylko konkretne sytuacje. Bardzo sobie cenię tego typu relacje, bo to właśnie one uzmysławiają, jak okrutne oblicze ma wojna. Tego typu książki powinni czytać wszyscy. Nie uczyć się na pamięć dat w szkołach, ale skupić się na ludzkim cierpieniu.
Muszę również wspomnieć o fotografiach, które ukazują niektórych bohaterów, jak i czasy okupacji. Są one czarno-białe, niekiedy nieco niewyraźne, ale przez to bardziej przejmujące. Dla mnie były dodatkiem, który pobudzał wyobraźnię. Klimatyczne i przejmujące. Taki niezaprzeczalny dowód.
Tak jak już pisałam, książka „Nie umieraj do jutra” wywarła na mnie wrażenie, jednak nie powaliła na kolana. Mimo wszystko czegoś mi zabrakło. Być może przeczytałam już zbyt dużo książek tego typu. Nie wiem. Niemniej polecam, bo opowiada o ludziach, którzy bezpośrednio walczyli z okupantem. O ich przemyśleniach, słabościach, a także niebywałym szczęściu. Bo choć brzmi to absurdalnie, niektórzy mieli go obrzydliwie dużo.